W trakcie wyprawy przejechałem około 9800 km, wciąż na tym samym starym rowerze.
27 maja. 125 km pod Wołów. Rozleciało się łożysko suportu, w pierwszy dzień!
28. Dojechałem do Priebów w Wrocku - pojeździłem ze Zbyszkiem po mieście za częściami i klejem. 80km.
29. Rano kiedy klej związał, montaż suportu i jazda. Nocleg nad Odrą przed Opolem. 85 km.
30. Boże Ciało, rozsypane kwiecie wszędzie. Wieś opolska dostatnia. Dwujęzyczne napisy. Paskudna pogoda. Przeczekuję deszcz w przytułku :) 3 godz. czekania. Gdzieś po drodze zachodzę po wodę do warsztatu, a tam piękny motorek z okolic 1900 r. 83 km.
31. Przelot za Tesin. Zaczęły sie górki. Pod wieczór wpadł Czech ze wzmocnioną herbatą i piwem no i mnie upił :) 113 km.
1 czerwiec, sobota. Słowacja wyraźnie biedniejsza. Nocleg w pięknej świerczynie po przeprawie przez strumień, z wywrotką na środku :) Deszczowo. 63 km.
2. Deszczowo ale dotarłem do Lutic. Dziś pchałem rower pod górkę :), były całkiem spore. 56 km.
3. Cały dzień w namiocie na przełączce przed Luczki, siąpiło. Ktoś nocą strzelał seriami z kałacha :)
4. W dół do Kalamenów, mżawka i przydał się ceratowy kombinezon. W Kalamenach przesiedziałem ze 3 godz. w bajorku z ciepłą wodą mineralną, szczawą, 34 st.C z rury. Smaczna. A niedaleko w Liptowskim Janie woda tylko 21 st. w zagospodarowanym baseniku we wsi za kościołem. Woda siarkowa, niesmaczna. Potem do Liptowskiego Mikulasza gdzie Janosika osądzono i stracono. Mała tabliczka w rynku. Zimno, pochmurno i mokro. 73 km.
5. Dziś Lewocza, ładna. Dalej "słowacki gejzer" czyli bulgocząca dziura w żółtym trawertynie. paręnaście kroków niżej zdrój, smaczna woda. A w Popradzie wpadka, podobno pojechałem w prawo na czerwonym i glina chciał 150€ na szczęście jakos się wyłgałem. Zimno i mokro, jadę w chowanego z deszczem. 75 km.
6. Koszyce, dłuuugi fajny rynek a dach kościoła bajkowo wzorzysty. Nocleg w buczynie na węgierskiej granicy.93 km.
7. Przejechałem przez prawie całe Węgry, 104 km. W jakimś Domu Kultury napisałem maile. Zjadłem fajny gulasz na ostro, 4€. Jakiś madziar wysępił 200F za pokazania drogi :) Nocleg za Kisvarda.
8. Na rumuńskiej granicy bez problemów. Wieś rumuńska biedna, konne zaprzęgi. W knajpie jeden gość postawił piwo, ale dwóch odmówiło noclegu. W końcu dorwałem gdzieś za Tasnad kawałeczek lasu. 113 km.
9. Wzgórza porastaja dąbrowy, ludzie wynoszą z nich wiadrami prawdziwki. Sprzedają po drogach i wsiach. Takie duże że jeden kapelusz na obiad dla dwóch ludzi. Truskawki po 8 L. Wzdłuż dróg stare porzucone linie telefoniczne z drewnianymi poprzecznikami. Piękny cmentarzyk wiejski z 17-wieczną drewnianą kapliczką, rzeźbioną, pod gontem. nagrobki w postaci drewnianego kloca z wyrzeźbionym krzyżem. Nocleg za Zalav, na wzgórzu w dąbrowie. 78 km.
10. Cluj mnie trochę zawiódł. Kościół i pałac takie sobie. Ale kupiłem tytoń! 36L paczka. Na wsi kosa i motyka wciąż w użyciu. Popołudniowe burze. 82 km.
11. Przygody - kąpiel w stawie ale zjeżdżając gruntówką zablokowałem gliną oba koła. Demontaż, czyszczenie. Potem 10 km gruntówki, burza. Potem droga się skończyła. Jutro zawracam :) Piękne freski w odnowionym kościółku w Alecus. Stare wieże naftowe w Ocna Mures. Nocleg na wzgórzach z widokiem na barany :). 85 km.
12. Siąpi od rana. ruszyłem o 12 ale po 5 km stop na przydrożnej łączce. Ale zdążyłem kupić we wsi piwo i kiełbasę. Ponowny start o 14. Po 30 km pękła ośka w tylnym, na szczęście tuż koło warsztatu z kluczem 24. Po godzinie szamotaniny zrobione, ale nadwerężyłem kręgosłup, będzie bieda. 56 km.
13. Sibiu - stare miasto warte obejrzenia. Po części czerwonych dróg tu nie wolno rowerem, pytanie jak wyjechać z Sibiu na Brasov? Nocuję na łączce z pięknym widokiem na góry Fagaras (2500 m) w śniegu. Kolacja wystawna, czerwone rumuńskie, oliwki na ostro, kozi ser, kiełbasa, papryka, brzoskwinie, świeże pieczywo. 71 km.
14. 4 kotleciki i piwo w Fagaras. Kręgosłup dokucza. Nocleg za Sinca Nouva na łączce, w lesie przy drodze. Strumyk na miejscu, umyłem się. 88 km.
15. Zamek w Bran mały ale pokrętny :) na skałce na przełęczy. W środku trochę kowalskiej roboty (zamki), snycerka (drzwi), piękne belki stropowe i kominki. Za Brasov stare porzucone komunistyczne fabryki. Nocleg nad rzeczką na łące. 76 km.
16 niedziela. Przełom rzeki Olt w Baile Tusnad. Kąpiel w żelazistym wodospadzie. Ciekawy alfabet napisu na tablicy, trochę jak runy. Później szukałem w necie i nie dowiedziałem się co to. Nocleg na miedzy wśród pól, 72 km.
17. Kościół w Ciksomlyo rozczarowuje. Trochę wotów, cudowny posąg Marii. W drodze do Lacul Rosu przełęcz na 1250 m. W Georgheni żebrak cygan nie dawał spokoju a że nic nie dałem to przeklął mnie. No i na noclegu stwierdziłem brak zapięcia do roweru :) Musiałem zostawić na starcie.
18. Karpaty pokazały lwi pazur. Od Lacul Rosu stromo w dół, piękny kanion ze ścianami na 300-400 m. Rzeczka Bicaz. Do miasteczka Bicaz w dół, potem do Pietra Nemat przy 31 st. C i pod wiatr. tam kupiłem zamek za 30L. Nocleg na łące za Pietra, 82 km. Ach, te rumuńskie drogi pełne dziur i łat!
19. Przelot pod Targu Frumos, nic ciekawego. 94 km.
20. Przelot za mołdawską granicę. Nocleg nad brzegiem Prutu zaraz za granicą, między kozami :) 84 km.
21. O 4 rano przyszli pogranicznicy i mnie wyspowiadali :) Ale skończyło się miło. Ruszyłem o 6 i dobrze, bo chłodna. Koło 10 trafił się stawek do popływania. Przy drogach studnie pod baldachimami. Wszędzie gadają po rusku choć urzędowy - rumuński. Od 14 do 17 przeleżałem pod orzechem bo upał straszny, 3 dzień bezchmurny. Asfalty jeszcze gorsze niż w Rumunii, choć wydawało by się że to niemożliwe. Gdzieś po drodze zgubiłem kawał kiełbasy. ha, w Mołdawii można kupić kwas! :) Kręgosłup powoli dochodzi do siebie. Nocleg na wzgórzu w krzaczkach, dziś namiot bez tropiku. Jadę od studni do studni polewając się wodą. 109 km.
22. Popołudniowy skwar przeczekałem w lesie. Potem się trafił stawek z chłopakami i rakami. Na wieczór monastyr Saharna, pop pozwolił zanocować w monastyrze w pokojach gościnnych.
23 niedziela. Podjazd pod cholerną górę z doliny Dniestru. Skwar, czekolada się roztopiła. Popołudnie pod orzechem, przyszła burza i ledwo zdążyłem do lasu postawić namiot. 60 km.
24. Przełom Rault - niezły widok na dolinę i cerkiew na długim i wąskim wzgórzu-palcu. Po południu dojechałem do Cricova. Awaria roweru ale miejscowi pomogli. Idę kupić bilet do słynnych piwnic winnych (podwałów) ale wyprzedane na tydzień z góry :) Nocuję na portierni u miłych starszych ludzi. 78 km.
25. Czekam pod piwnicami na 10 godz, może się zabiorę z jakąś wycieczką. No i się zabrałem :) z 9 dziewczynami. Elektryczna kolejka szybko jedzie, tylko zagospodarowanymi korytarzami. Ślady po cięciu kamienia. Piękne sale biesiadne, kolekcja win Putina, Merkel, i innych sław. Wina kilkudziesięcioletnie. Potem w drogę, trafiło się jeziorko do kąpieli a nocleg nad dużym jeziorem blisko granicy. 62 km.
26. Przelot za mołdawską granicę, 100 km niczego. Na granicy małe kłopoty ale puścili. Nocleg na polu 40 km od Odessy.
27. Po przyjeździe do Odessy wydzwaniam do Aleksieja z pożyczonej komóry. Po godzinie czekania przyjechał po mnie rowerem :) Ulokował mnie w centrum miasta w remontowanym mieszkaniu swoich znajomych. Wykąpałem się i wyprałem. Wieczorem popijawa z Andriuszą wyszedłszym z uma :) 45 km.
28. Do południa po Odessie. Kupiłem na bazarze siodło i podszipniki. 20 km. Odessa ma swój urok, mógłbym tu mieszkać.
29. Do południa wycieczka z Nikołajem. Znajomy Aleksieja, prowadzi biuro turystyczne. Figura Sieńki - rozbójniczki w Privozie (bazar). 10 km.
30 niedziela. Pojechałem do Iliczewska na zwiady. Szkoda że nie zabrałem dokumentów bo bym od razu kupił bilet. Po południu cały czas padało.
1 lipiec. Padało i chłodno. Przesiedziałem w domu, oglądając TV na popsutym telewizorze :) Nawet nauczyłem się po rusku kawału o Żydzie wracającym po latach do Odessy :)
2. Ciepło, pochmurno. Posiedziałem na necie u Nikołaja.
3. O 6 pobudka, 7 wyjazd. Mokro. W kasie w Iliczewsku o 8. O 9.30 już mam bilet na prom. Udało się taniej kupić, za 1120 H jako kierowca TIR-a. Normalnie dwuosobowa kabina 1630 H. Pojeździłem trochę po Iliczewsku. O 16 odprawa i o 20 na promie. Odbił o 3 w nocy. Mieszkam z dwoma rosjankami mieszkającymi w Gruzji.
4. Płyniemy, pochmurno. W południe pokazał się Krym
5. Płyniemy, nudno. Pokazały się delfiny. Dogadałem się z Solomonem, amerykańcem rowerzystą, pojedziemy razem. Zaczynamy w Batumi w poniedz. o 6 rano.
6. Batumi ładne, promenada, budynki. Ale tylko przy brzegu, gdzie turyści. Dalej w głębi, gdzie tubylcy mieszkają już nie tak ładnie. Kąpiel w morzu, kamieniste plaże. Wieczór u Solomona w hostelu. Dowiadujemy się że wizy azerbejdżańskie trzeba załatwiać w Batumi a nie w Tbilisi gdzie się czeka. Odkładamy wyjazd. Nocleg w krzakach na końcu plaży.
7 niedziela. Smażenie na słońcu. Po południu trochę do miasta. Złapałem gumę, jakiś cholerny drucik. Na dziś - 2750 km przebiegu.
8. Załatwiamy wizę. Fotograf, ksero i pod konsulat. Konsula nie ma, siadamy przy stoliku z jakimś gościem popijającym kawę. Okazuje się że to konsul :) Pogadalim, zostawilim papiery i za 2 godz. były wizy. Sol klnie bo amerykańce mają wizy dwa razy droższe niż my z Europy. Wiza 150 Ł.
9. jedziemy do Poti. Potem różnie, raz rowerem w asyście policji, raz podwózka furgonem policji. Troszczą się o turystów, pilnuja, asystują. Podobno ze względu na Abchazję. Dowożą do jakiegoś miasteczka, nocujemy na skwerku w centrum. Spacerują po szosach krowy. Podobno do 18 winę za zderzenie ponosi kierowca, po 18 właściciel :).
10. Kolejne 88 km podwózki policyjnej. Zaczęły się góry. Piękna dolina z wściekłą rzeką.
11. I tą doliną w górę 65 km. Najcięższy dzień w zyciu :) ledwie nadążałem za Solem. W Mesti o 14. Sol zamówił obiad na 4 porcje, nie daliśmy rady zjeść :) Zwiedziliśmy zabytkowy dom z wieżą, jakich tam pełno. Popadało. Nocleg na skwerze w centrum, wraz z różnym towarzystwem w tym i z Polski.
12. Rano o 6 do Uszguli. Jedziemy w 4, z inną parą. Najpierw przełęcz na 2000m, potem zjazd w dolinę Inguri. Ciężko było, droga gruntowa po deszczu. Ale dolina piękna, wreszcie Uszguli na końcu świata. Niedaleko lodowiec. Zwiedzamy zabytkową cerkiewkę. Jemy coś w knajpce. Nocleg na podwórku domu, stargowałem z 10 na 5 Ł.
13. Mordercze podejście na przełęcz, zwłaszcza dla mnie za młodymi :) Ale potem fantastyczna dzika zjazdówa z lodowcem, kwietnymi łąkami, błotem, kałużami, strumieniami i kamieniami. Nocleg na łączce przy rzece niedaleko Leutiedi. 56 km.
14 niedziela. Ładna dolina. W jakiejś wsi trafiamy na basenik na strumieniu, ogólna radość i kąpanie. W kolejnej zajeżdżamy do żródełka wody mineralnej, robimy zapas. Nocleg na górce 40 km przed Kutaisi, 80 km.
15. W Kutaisi pożegnanie Michaela i Andrei. Niefart z jaskinią i Wachtangiem. Spotkanie z Imranem i Jonatanem, jadą do Australii :) Robią filmiki. Nocleg przy rzece, pranie, kąpanie. Jon kupił i przyrządził jakieś ciekawe grzyby. 100 km.
16. W Uplitsiche spotykamy ponownie Andreę i Michaela, przyjechali do Gori pociągiem. I jeszcze parę francuską i irańczyka. Śmiesznie się wita :) Ich obyczaj nie przewiduje podawania ręki. Ale wieczorem zaśpiewał i zagrał na dziwnym strunowcu. Potem francuzi na dwa flety, siedzieliśmy do późna. A nocleg był w wąwozie między skałami. 115 km.
17. Czekamy na 10 aż otworzą Uplischide. Miasto - sieć pogłębionych jaskiń w piaskowcowym klifie. Zachowały sie kasetonowe stropy, piece, zbiorniki na wodę. Jedziemy do Mcchety. Zwiedzamy dwa kościoły. Grobowiec Miriam i Nany, króla i królowej z 4 w. którzy tu przywieźli chrześcijaństwo. 67 km.
18. Dojazd do centrum Tbilisi, 25 km.
19. Wczoraj i dziś zwiedzanie miasta. Kilka cerkwi, krzywa wieża, bania, twierdza Narikala, ogród botaniczny. Kupiłem tytoń, naprawiłem sakwy u szewca. A jakże, poszedłem do bani, takiej zabytkowej pod kopułami. Nocowałem na wzgórzach nad miastem, piękny widok na miasto w zapadającym zmroku.
20. Drogą wojenną na Kazbegi, 100km. Nocleg na łączce przy drodze. Uczę Sola co to podróżniczki :)
21 niedziela. Rano po ruszeniu, zaproszenie od piknikującej od wczoraj przy drodze rodziny. Pojedlim, napiliśmy się wina i dalej. 20 km serpentyny na przełęcz, ciężko było. Za przełęczą droga w radosnej rozsypce i przebudowie. Ale dało się zjechać. Nocleg trochę za Kazbegi na łączce. 66 km.
22. Wycieczka do ruskiej granicy. Potem powrót pod przełęcz i czekanie na okazję. Deszczowo. Świniak kradnie mi chleb :) Uczę Sola cierpliwości. Wreszcie trafia się okazja i szalony kierowca zabiera nas na pace z tobołami na przełęcz, całkiem darmo. Z przełęczy zjechaliśmy już sami w dolinę. 57 km.
23. Do południa czekamy aż przestanie kropić. W nocy padało. Zjeżdżamy w deszczyku na dół. Spotykamy wczorajszą amerykańską parę która podjechała tą przełęcz w błocie rowerami! :) W Żinguli za rzekę i w górę na przełęcz do Tianeti Trochę pchania roweru ale na noc trafia się fajna półeczka na stoku. 63 km
24. 40 km paskudnej drogi do Achmety, potem asfaltem pod Telavi. Nocleg na boisku we wsi. 73 km
25. 92 km pod azerską granicę, popaduje. Spotykamy narwańców którzy jadą rowerami zdobywać Ararat.
26. Deszczowo po deszczowej nocy. Granica bez problemów. Rower się psuje, chroboli w suporcie, łańcuch wyciągnięty, największa zębatka nie wchodzi. Planuję remont w Baku. 86 km
27. Przyjazd do Saki. Piękny Chan Saraj. Kupiłem oś, jutro naprawa. 76 km
28 niedziela. Oddałem oś bo miała dwa lewe gwinty (potem się okazało że tak ma być :) Suport po 40 km tak się rozleciał że decyduję się łapać okazję do Baku. Sol jedzie dalej i już się nie spotkamy. Ugościł mnie restaurator i zawiózł w dobre miejsce na szosie. Po 1,5 godz złapałem auto do Baku, ugodziłem się na 10 M ale w końcu nic nie wziął. O 22 w Baku, noc, wieje choć ciepło. Szukam mysiej dziury żeby się zadekować. Przystanąłem pod klubem kulturystycznym, chłopaki zaprosili, dali herbaty i przenocowali na kanapie.
29. Od rana szukanie części. W kilku sklepach nic. W końcu w warsztacie udaje mi się odkręcić przyklejoną zużytą bieżnię i naprawiam suport. Wymieniam też łańcuch, ale tak przeskakuje na tylnej zębatce że nie ujadę. Nocuję jeszcze raz na kanapie w klubie.
30. Jeden gość zawiózł mnie do sklepu gdzie udało mi się kupić używaną zębatkę 34x7 blatów. Zmieniłem ją w znajomym warsztacie i działa. Ale okazało się że chłopaki kiedy wczoraj wieczorem pożyczyli rower żeby się przejechać, mieli kraksę i skrzywili widelec. Czarna rozpacz, nie daje się jechać. Kładę rower na kamieniach i skacząc na ramę prostuję widelec na tyle że daje radę jechać. Rozpadało się, siedzę w klubie, a tu przyszedł sam właściciel i mnie wywalił, bo wczoraj przy piwie powiedziałem coś źle o Azerbejdżanie :) Powędrowałem w noc szukając noclegu, ulice cieeemne, błoto, kałuże... Po drodze zaprosili na stypę po kimś znacznym :) Trafił się w końcu stróż na budowie który mnie przenocował.
31. Rano jadę do świątyni ogniepokłonników. Przejechałem ze 20 km za daleko :) Wracając mam kłopoty z tylnym kołem, blokuje się. W końcu odkrywam przyczynę - błoto sprzed tygodnia pod błotnikiem :) Ale na tym nie koniec. Kiedy już byłem prawie za Baku, ułamał się prostowany na kamieniu widelec :) No i pchanie roweru z powrotem. Po drodze jakiś taksiarz wiezie mnie do sklepu gdzie ma wszystko być ale nic nie ma :). Wracam do Veltreka, gdzie znajdują mi ostatni widelec. Tylko uciąć i zamontować. Ale to jeszcze nie koniec, stary hamulec ma za krótkie szczęki. Próbuję uklepać młotkiem na kowadle, ale pęka. Kupuję chińdską tandetę, jakoś działa ale na drugi dzień muszę zastosować druciany patent przeciwko wyginaniu szczęk :) Części kosztowały 15 M. 80 km, spanko w vel-parku pod chmurką.
1 sierpień. Na południe do Hackabul. Po drodze szukam błotnych wulkanów. Trafia się przy parku narodowym policjant który mnie za 10M zawiózł kawał drogi i przywiózł z powrotem. A do parku nie puszczają i już, cały ogodzony. Po drodze miejsce gdzie brzeg blisko i popływałem jedyny raz w Morzu Kaspijskim :) Po paru km. inne wulkany, na półwyspie Elet po lewej. Ciężko zjechać z drogi ale jakoś się przebijam przez książycowy powydobywczy krajobraz w kierunku najwyższych stożków. Jeden krater nieźle wybuchł, z 50 m średnicy i 10 m głębokości. W środku bulgocą 3 nowe błotne stożki. Na koniec półwyspu nie jadę, trudno i daleko. Zjeżdżam w stronę przybrzeżnej budowy portu. Nie pozwolili do morza ale zaprosili na stołówkę i do łazienki. 118 km
2. 111 km niczego. Droga pozioma i prosta. Tutejsi błyszczą z daleka złotymi zębami :) Nocleg 26 km przed Ucar, na polu.
3. 126 km niczego. Słonecznie, kąpiel w kanale. Nocuję w szczerym polu, bez osłony. Ale kiedy leżałem sobie nago i chłodziłem się, znikąd nadjechał konny jeździec :)
4. niedziela. 86 km wmordęwindu. Nocleg w krzakach na polu, nieopodal pęknięta rura z wodą. Nieco mnie podtopiło :) Ale zrobiłem sobie mycie i pranie portek
5. 101 km wmordęwindu. Tytoń się kończy. W okolicy ciekawe dachy z blaszanych wycinanek, taka moda. Ormiańska granica bez problemów.
6. Trafił się dobry do kąpieli kanał nawadniający. Na wieczór zajeżdżam do Haphagat. Nocleg na górce we wsi. 73 km.
7. Zwiedzanie Haphagat i Sanahin, gdzie podjechałem stopem zostawiając rower i klamoty u ludzi. Potem 52 km ładną doliną pod Vanador. Przełomy rzeki Debed. Półki polodowcowe w dolinie, na których całe osiedla.
8. Do południa padało, z burzą. Ruszyłem o 13. Okolica jak Beskid, domy z różowego tufu. Obżeram się brzoskwiniami. Ciekwy tu obyczaj - gdzie ktoś zginął na drodze, stawiają murek z ujęciem wody, ławeczki z daszkiem i stołem. Czasem zabawki dla dzieci. Istnie miejsca piknikowe i tak też są traktowane. 53 km.
9. Mam problemy z dętką, dostałem superglue od przygodnego bikera Aleksieja i go użyłem bo mój klej się skończył. Dojeżdżam od wschodu do pięknego jeziora Sevan. Znajduję miejsce, przeczysta woda, piaseczek, kąpiel, opalanie. Na wieczór idę do sąsiadów wysępić trochę herbaty. Zapraszają i do nocy siedzę w ormiańsko-białoruskim towarzystwie z Rainbow Family. Prowadzą bar w Erewaniu, zapraszają na muzyczny poniedziałek :) Nie dam rady... 60 km
10. 92 km niczego. Południowy koniec jez. Sevan płaski i bagnisty, nie ma gdzie popływać. W Martuni pożegnałem Sevan i po zakupach na południe. Na noc zaprosił bogaty wieśniak do domu, kiedy rozpytywałem gdzie mogę postawić namiot. Przed wieczorem jeszcze pograbilismy siano na łące. Kolacja w winem, śniadanie z wódką, internet
11 niedziela. Wyżyna armeńska, sianokosy na łąkach, bydło, owce. Na górkach - pagórkach śnieg leży. Podobno Sevan zamarza zimą tak że samochodem przejedziesz. Nocleg tuż przed Noravank, 70 km.
12. Zwiedzanie Noravank. Potem 130 km przelot do Erewania, bo się kapnąłem że właśnie poniedziałek :) Wieczór w barze Calumet. Prowadzi go para ormian którzy przyjechali do ojczyzny ze Stanów i są wciąż zafascynowani rodzinnym krajem. Było bardzo swobodnie, muzyka przednia i grajków i mechaniczna. Dziewczyny tańczyły na stole :) Nocleg na skwerku przed barem :)
13. Kto naprawia rower w Erewaniu powinien zacząć od bazaru Surmalu. Piasta tylna i przełożenie koła kosztowało ok. 61 zł, opona 40 zł. Drogo :) Przesmarowałem przednią oś i suport. Parę kulek trzeba było wymienić. Czekam w barze na 20 godz. na Narega, mam u niego spać. Przyszedł o 21 i zaciągnął na kolację z założycielami Kręgu Optymistów, jadą wokół świata i werbują członków. Ale w końcu ladujemy na kwaterze i spać
14. Rano o 9 start, cerkwie w Echevan, potem trafia się archeologiczne neolitycze stanowisko kultowe. Nocleg w opuszczonej odkrywce czerwonego tufu na bezludnej wyżynie. 75 km
15. 85 km nieciekawe. Zapadam na nocleg w fajnym miejscu, z źródełkiem wody, altanką ze stołem i ławką. Poopalałem się, umyłem, pojadłem i zabrałem się za obóz a tu przyszedł tubylec i mówi żebym tu nie nocował bo przyjedzie na noc złota młodzież i będzie balanaga i zaprasza do siebie. Ciekawy gostek, naopowiadał mi o sobie ze nie wiadomo czy mu wierzyć :)
16. Początek cholernie podgórny i wietrzny. Granica bez problemu. Drogi z Ahakalaki do Nakalekevi nie ma i musiałem jechać do Vardzia naokoło. Po drodze trafił się czech backpacker alpinista i wypiliśmy flaszkę wina na drodze, tak do pogaduszki. Trafiła się też polska para bikerów ale jechali w przeciwną stronę. Nocleg na farmie rybnej nad rzeką Paranani wpadającej do Kury. Po drodze odkleiła się łatka na dętce. Chyba trzeba było czarnym do czarnego :) W okolicy pali się nawozem krowim, suszonym w cegiełki. A dachy bywają darniowe. Sporo bocianów na aluwialnych płaskociach z meandrującymi rzeczkami. 112 km.
17. Dojazd do Vardzia. Jest to skalne miasto na stromym wysokim klifie. Chyba ze 200 jaskiń wydrążonych w tufie. Niedaleko 2 podobne ale mniejsze lokalizacje. Znalazło się też jeziorko do kąpieli i w paru miejscach można było i w rzece Mtkwari. Sporo wina, jestem podpity i idę spać. 55 km.
18 niedziela. 82 km w góry i w las, nocleg na poboczu drogi która tu wcale nie wygląda na główną :)
19. Dalsze 50 km zniszczonej drogi aż na przełęcz. Ludzie mieszkają do samej góry. Drewniane domy to tu rzadkość. Deszczowy dzień, zjeżdżam na dół w nieskończoność po błocie i kałużach chowając się przed deszczykami ale piękną gęsto zamieszkałą doliną. Ludzie tu mieszkają na takich zboczach że nierzadko nie dojedzie się niczym. Jest ścieżka i kolejka linowa :) dla towaru. Na przełęczy sklepik w którym kupiłem śmieszny łupliwy ser. W końcu osiągam dolne partie doliny i asfalt. Rzeka tu duża, most Dandalo zaliczony :) Trochę poniżej stawiam namiot na nadrzecznej łące. Przyjeżdża ekipa podlasiaków na motorach BMW, jadą w górę i już się cieszą na ciężkie warunki. Wypiliśmy sporo i idę spać nieźle wstawiony :) 93 km.
20. Po drodze trafia się ładny wodospad ale zeszpecony restauracją. Dojeżdżam do Batumi. Trafiam na sklep rowerowy, kupuję klocki hamulcowe. Potem do znajomego hostelu. W końcu przyjeżdżają moi niemieccy znajomi z drogi, którym radziłem tu zawitać. Pod wieczór na bulwar gdzie trafia się ekipa tancerzy, tańczą gruzińskie tance z szablami i innymi ostrymi narzędziami :) Nocuję w innym miejscu niż za poprzedniej bytności. 51 km.
21. Na tureckiej granicy kołomyjka z wizą, stoję w nie tej kolejce, ale w końcu przechodzę. Turcja wyraźnie bogatsza, jadę nadbrzeżną szosą, na stokach pola herbaciane, pachnie tu i tam rozsypanymi liścmi herbaty. Popływałem dwa razy - w morzu i w słodkiej wodzie w rzece przy jej ujściu. W mijanych miasteczkach ciekawe szeregowe budyneczki między szosą a morzem. Mieszkają tam chyba rybacy. Nocleg w Pazar nad tunelem drogowym :) 98 km.
22. Po drodze ostatnia kąpiel w Czarnym... Dolina rzeki Lyidere, herbaciane pola na stokach. Ciepło i wilgotno. 92 km.
23. Mordęga - 40 km w 10 godzin na przełęcz 2640 m. Słońce już zachodzi, zjeżdżam parę km i stawiam namiot na łączce. Tu tylko biedne wioski i bydło. No i śpiew muezina :)
24. Jadę dalej, kolejna przełęcz. Juz było blisko do szczytu ale zatrzymał się gość TIR-em i zaproponował podwózkę. No to przyczepilim rower gumami i jazda, 100 km podwózki. Blisko Erzumi spotkałem parę australijczyków więc wysiadłem i resztę drogi do Erzumi przejechaliśmy razem. 77 km na pedałach.
25 niedziela. W Erzumi zwiedzam medresę. Wypytuję o sklep rowerowy ale niedziela... W końcu trafiam na bazar, tam sklep całkiem nieźle zaopatrzony. Kupuję pedały. Bazar dobry na wszystko :) Trafia się też szaszłykarz, pojadłem nieco. Na noc ląduję na łące nad marnym strumykiem zaraz za Horasan i robię sobie herbatę na ogniu z krowiego nawozu :) który tu w powszechnym użyciu. 114 km.
26. 20 km za Horasan zabrał mnie TIR i podrzucił do Agri. A wcześniej spotkałem dwóch chłopaków których miesiąc temu widziałem na Drodze Wojennej w Gruzji :) Nocleg w jakimś gaiku przed Tasteter. 70 km na pedałach, 100 km podwózka.
27. 33 km ciężkiej, czasem pchanej górskiej drogi do Balik Golu. W obozowisku Kurdów pasterzy musiałem dać 35 zł bakczyszu za poczęstunek z chleba i jogurtu. Oczywiście, z żadną kobietą nie szło się dogadać a chłopy ze stadami na polach. Ale zdążyłem przed wieczorem postawić namiot nad jeziorem i jeszcze się wykąpać. Tubylec donosi mi fajki, których zbrakło. Żadnych ciepłych źródeł nie zaobserwowałem a podobno są :) W nocy dwie burze, jedna z wiatrem, druga z deszczem.
28. Pech mnie ściga, zgubiłem już tytoń, fajkę, grzebień. Rower psuł mi się niezliczoną ilość razy. Nowe pedały kupione w Erzurum wysiadły na 3 dzień. Ale w pobliżu Tendurek Dagi (oj, ciężko było wjechać) piękne i dzikie pola zwietrzałej czarnej lawy ciągnące się i parędziesiąt km od wulkanu. A na zjeździe nabawiłem się cholernego kataru :) bo mi się nie chciało wyciągać kurtki. Nocuję wśród ostatnich resztek lawy.
29. Dziś fajnie, 50 km jazdy z górki :) Gdzieś po drodze kupiłem nowe pedały, zwiedziłem wodospad na rzece Muradyia i minikanion z dziurą eworsyjną. Na okrasę kąpiel w jez. Van, słono-gorzka. Nocleg na piknikowym miejscu nad jeziorem, Całą noc jakiś kundel mi hałasował :). 108 km
30. Droga wzdłuż jez. Van, po drodze popływałem. Nocleg na półwyspie za Ahalat, też dogodne miejsce do pływania. 96 km.
1 wrzesień. 50 km do Tatvan i autostopem na Nemrut Golu. Podwozi para polaków kamperem, kobieta panikuje bo droga eksponowana :) Na przełęczy wysiadam bo dalej nie jadą. Zjeżdżam do kaldery - jest ogromna, z 15 km średnicy. W środku 3 jeziorka Duże, Zielone i Gorące (ale tylko z nazwy). Od Dużego do Gorącego 7 km! Nocleg nad Zielonym na darmowym kampie. Gotujemy czaj z austriakiem i na koniec rozpijamy sporą dawkę whisky, niezła :) Kiedy mój austriak idzie spać, ja idę jeszcze do sąsiadów. Młodzież turecka która przyjechała motorami, w tym jedna dziewczyna! :)
2 niedziela. Rano popływaliśmy z austriakiem. Wyjazd z kaldery okazał się łatwiejszy niż myślałem. Za Bilitis przy szosie fantastyczna formacja naciekowa. Nocleg przy ruinach karawanseraju. 75 km.
3. Gorąco. Nocleg na polu pod Bekirham. Palę szmuglowane Presidenty, 2 razy tańsze. 80 km.
4. To pole wyszło mi bokiem - rano nakleiłem 8 łat własnych, potem jeszcze 3 u wulkanizatora, koła demontowałem chyba z 10 razy. Masakra. 55 km.
5. Dziś też łatanie, łaty nie trzymają bo dętka wąska a opona szeroka. Ze 20 km przed Dyarbakir skończyły mi się łaty, musiałem prosić o podwiezienie do miasta. Naprawiłem tylne, pojechałem kawałek i zeszło z przodu :) napchałem sie zdrowo, w końcu trafiłem na warsztat gdzie załatwili mi dętki 28" ale z dunlopem, nie do napompowania moją pompką :) Trudno. Idę na miasto, zwiedzam kościół syryjski, meczety. Trafiam na festiwal ludowej poezji śpiewanej kurdyjskiej. Stare chłopy w portkach z krokiem w okolicy kolan, melorecytacje. Załatwiam sobie tani (15 TL) hotel, wyprałem rzeczy, wykąpałem się i na miasto wieczorne. 45 km plus 20 km podwózki.
6. Wieczorem kicha, a dętka nie da się napompować! Na szczęście koło wulkanizatora. Na dobranoc trzasła mi jeszcze linka hamulca. Jazda pod silny czołowy wiatr. 78 km.
7. Koło południa wiatr wreszcie zdechł. Na osłodę piękne jezioro Hazar. Nocleg koło Sivrice w sadzie. 67 km.
8 niedziela. Przekleństwo jakieś, rano kicha, wieczorem kicha. Jest wulkanizator, naprawiem i za 2 km wracam, ponownie naprawić to samo. Cały dzień nie znalazłem sklepu żeby kupić chleb i jogurt. 79 km w tym z 8 miotania się tam i z powrotem.
9 niedziela. Prawie normalny dzień, brak kichy :) Udało mi się kupić dętkę 28 z szrederem ale kupiłem też niepotrzebnie 26. No cóż, będzie na czarną godzinę. Męczy mnie katar i cały dzień boli głowa. Na dobitkę szampon się rozlał w sakwie :) Nocleg gdzieś w górach za Malatya, 85 km.
10. Obiad w Darende w knajpie. Niezłe krajobrazy choć wmordęwind i chłodno ale słonecznie. Cholerne podjazdy. 80 km.
11. Dziś tylko 2 przełęcze, 1800 i 1900 m :) Płaskowyż turecki, jesienny, ścierniska, pola, żadnego drzewka. Nocleg się trafia w pokoiku przydrożnej restauracji. Właściciel zaprasza na nargile. 87 km.
12. Dziś łatwizna, równo i z wiatrem. Po drodze 2 razy kąpiel, w zimnej rzece i w ciepłym kanale. Trzasła linka od przerzutki, długo trzymała. Nocleg na rżysku 25 km do Kayseri. 106 km
13. Kayseri. Ładne milionowe miasto w cieniu starego wulkanu mającego prawie 4000 m. Fortyfikacje w środku miasta. Tramwaje! :) Kupiłem linkę przerzutki i nową przednią oponę. Wyjeżdżając spotkałem anglika motocyklistę z Nemrut Dagi. Gdzieś na szosie zatrzymują mnie jacyś młodzi i robią sesję zdjęciową ze mną :) Nawet przysłali zdjęcia: Jeszcze tylko jedna kicha i nocleg na łączce z widokiem na wulkan. 82 km.
14. Dziś Kapadocja. Miasto Ugrup z setkami skalnych pomieszczeń, niektóre wciąż w użyciu. Goreme w którym Bill dorzucił 10 TL do mojego biletu do Open Air Museum które razem obeszliśmy. Potem wypad dolinką Zeme, jabłka i winogrona dziko rosnące, Druga dolinka ze słupami-ostańcami z tufu z wydrążonymi mieszkaniami. Nocuję na łączce 50 kroków od słupa. Piękny widok na dolinę z skalnym masywem w centrum, w którym te wszystkie cuda skalne. 38 km.
15 niedziela. Rano widzę wiele transportów balonów na ciepłe powietrze, z których bogaci przy dobrej pogodzie i słabym wietrze podziwiają okolicę. Dziś się wykosztowałem, 8 TL za zwiedzanie wioski Zelve i 15 TL za zwiedzanie podziemnej wioski w Kaymakli, fantastyczne. Nocleg tuż przed Dernikuyu w sadzie jabłoniowym, jest zbiornik z wodą. 64 km.
16 niedziela. Dziś 102 km z czego ostatnie 10 km pod górę na przełęcz. Dostałem jakiejś niedyspozycji żołądkowej i ledwo wepchałem rower. Po drugiej stronie zjechałem parę km z górki i padłem na rżysku, nawet kolacji nie zjadłem.
17. Zjazd z płaskwyżu nad morze. Przeleciałem pięknymi dolinami regiel lesisty sosnowy i wjechałem w krainę opuncji, oliwek i buszu. Nocleg w gaiku oliwnym. 120 km.
18. Zwiedzam kilka antycznych pozostałości w Tarsus i pod silny wiatr pod Erdemli. Niby jadę wzdłuż wybrzeża ale brak kontaktu z morzem. Nocleg w gaju pomarańczowym. 84 km.
19. Po drodze nieco antyku. Wreszcie kąpiel w morzu! Od południa jadę w towarzystwie Onura i Ismaila, dwóch młodych Turków. Nocleg na nieczynnym kampie. 57 km.
20. Jedziemy wybrzeżem ja z Onurem, Ismail wlecze się gdzieś z tyłu. Na przełączce łapie nas ulewa. Kiedy już mi się wylewa zza koszuli i mam pełne kieszenie, macham ręką na chowanie się pod rachitycznymi drzewkami i jedziemy dalej, ja przodem ale ostrożnie bo ślisko. Nagle słyszę łomot za sobą, myślę sobie, no, Onur zaliczył glebę. Wracam a go nie ma! Wołam i słyszę słabą odpowiedź gdzieś z przepaści. A to Onur przygrzał w barierkę i przefrunął nad nią, wylądował z 10 m niżej na stoku. Szczęście że nie na kamieniach a na igliwiu. Rower skasowany, Onur z potłuczoną d... ląduje w szpitalu a ja dalej sam. Wybrzeże robi się śliczne. 66 km.
21. Dziś też poplażowałem. Wybrzeże dalej śliczne czyli lasy piniowe i mnóstwo paskudnych podjazdów. Nocleg na nieczynnym kampie w lasku piniowym, 70 km.
22. Paskudna droga, w górę i dół, na dobitkę ze 300 m nad poziomem morza. Żadnego dostępu. Deszczowo, 100% wilgotności i ciepło. Parę razy przeczekuję ulewę. Od spotkanego Turka bikera dostałem w prezencie fajny sos. Nocleg za opuszczonym zajazdem. 71 km.
23 niedziela. Droga łatwa. Uprawy bananów w polu i szklarniach. Turczynki kąpiące się w morzu całkowicie ubrane, nawet w chustę. Nocleg na plaży 88 km za Alania
24. Dziś dzień kąpielowy. Najpierw na plaży hotelowej do południa, jak stonka turystyczna, a pod wieczór w antycznym Side. Miasto osobliwie splecione z antyku i współczesności. Nocleg na górze z lasem, ciężko było się wepchać :) 71 km.
25. Dziś Antalya, milionowe miasto. Trochę antycznych pozostałości. Plażowanie na główce falochronu przy wejściu do mariny. Pod wieczór jadę jeszcze parę km wstecz do wodospadu Duden, całkiem ładny. Nocleg w podmiejskiej makii na wylocie z miasta 102 km.
26. 78 km pod górę z powrotem na płaskowyż. Chłodno. Nocleg na rżysku, 78 km.
27. 90 km pod Acipayam, nocleg w sośniaku
28. Pamukale. Zwiedzam klif trawertynowy z ciepłym potokiem za 20 TL bilet. Ale było warto, nigdzie czegoś takiego nie zobaczysz. Jako premia, ruiny starożytnego Herculaneum na górze. Ciekawa antyczna świątynka czy grobowiec, do połowy pogrzebany w trawertynie.
29. W Karahaiyt pod Pamukale, Halil u którego kupiłem piwo, zaprosił na kolację, miejsce na namiot i nocną kąpiel w basenie z gorącą termalną wodą. Pływało się fantastycznie pod gwiazdami, jak się zagrzałem w gorącej części, płynąłem za murek do chłodniejszej. Moczyłem się z dwie godziny zanim po mnie przyjechał jego koleś motorem. 15 km.
30 niedziela. Po śniadaniu z Halilem (w rozmowie pomagała córka) wcisnął mi jeszcze na odjezdnym 15 TL na piwo :) Nie szło się wymówić. 67 km, nocleg w piniach przed Guney.
1 pażdziernik. 100 km, nocleg w lasku za Usak.
2. Pechowy dzień. W nocy pogoda się zmieniła z letniej na jesienną, 100% chmur, deszczyki do południa potem siąpawa do rana. Z rana obie kichy :) 4 łaty moje i dwie wulkanizatora, wszystko kolce. 53 km.
3. Deszczyków ciąg dalszy, 100% chmur i zimno, jadę w obu kurtkach i w dżinsach. Po drodze trochę rzymskich ruin. Jesiennie :) Nocleg na górce przy zbiorniku-jeziorze. 79 km.
4. Zimno jak cholera i pod wiatr. Mało padało, może jutro będzie lepiej. 71 km.
5. Zimno i mokro. Rano na przełęczy zadymka śnieżna, jadę w okularach i workach foliowych na rękawiczkach. Pod wieczór na dole siąpawka. Nic nie cieszy :) Nocleg w dolince przy szosie, kibicują mi tureccy pijacy. 73 km.
6. Dolot do Mudanii, o 12 na miejscu, nawet nie myślę o pływaniu w Marmarze :) Mam prom za 19 TL o 15 godz., nieco czekania w poczekalni portu. Temperatura 12 st, 100% zachurzenia. Paskudnie. Ląduję w Stambule na europejskim brzegu. Pogoń za mitycznym barga :), odpytywanie hoteli o cenę, szukanie mysiej dziury. W końcu trafiam na hostel Sindbad obok Blue Mosque, za jedne 30 TL. Jest internet, prysznic. Objechałem wieczorem spory kawałek starego miasta i bocznych uliczek, zaznałem nieco egzotyki Stambulskiej.
7 niedziela. Rano zwiedzanie Blue Mosque za 25, potem Topkapi za 40 TL. Ale Hagia Sophia sobie darowałem. Po południu pan w informacji kolejowej wyperswadował mi kolej. Bilet do Bukaresztu 350 a rowerów nie biorą. Jadę ok. 10 km na dworzec autobusowy, jeden z wielu w aglomeracji. Specyfika - setki boksów-biur przewoźników. Znajduję w końcu kurs do Rise za 70 TL i wieczorem odjeżdżam.
8. Rano ląduję w Rise skąd rowerem przez most graniczny na Dunaju do Giurgiu. Kolej nie działa ale podobno jest autobus o 14 do Bukaresztu. Bankomat, Lidl, zakupy... Złapałem w końcu jakiś kurs do Bukaresztu. Tam jadę na jakiś Gara ? ale pustki, żadnego autobusu. Jadę na Gara Rahova, kupuję bilet do Wiednia za 80 TL. Ale odjazd 9 rano i mam ciężką noc na pieprzonym dworcu.
9. O świcie ląduję w Wiedniu, i zaraz za 2 godz, mam autobus do Pragi za 22 €+50% za rower. Nic to... W Pradze wycieczka po znajomym starym mieście. Pogoda bardzo jesienna, wszysto smętne i ponure, nawet most Karola. Udaje mi się kupić internetowo bilet do Wrocławia. O 20 odjazd a godzinę przed odjazdem niespodzianka, kontrola policyjna :)
10. O 5.20 pociąg z Wrocka do Zielonej