Wyjechałem w sierpniu 2010 a wróciłem w maju 2011r. Zapiski były robione na kolanie i skrótowo, w zasadzie tylko dla wspomożenia własnej pamięci. Cała trasa trwała 8,5 miesiąca, w czym zimowe 3 spędzone w Maroku, i miała długość ok. 15 tys. km.
15 niedziela. Wyjeżdzam z Zielonej Góry rano a nocleg na stawach pod Węglińcem.
16 sierpień. Dojazd do Świeradowa Zdroju
17, 18, 19, Pobyt u rodziny w Świeradowie. Pogoda niedopisywała, deszczowo.
20. Trasa do Janskych Lazni przez przełęcz Okraj.
21. W Sobotce trafił się jarmark, ciekawe słodycze.
22. niedziela. Dojazd pod Pragę. I pierwsza strata, zgubiłem okulary. Nie wolno nic odkładać na bagażnik :)
23. Dojazd do Pragi, autostradą :) Niezła starówka, tłumy ludzi. Nikt z couchsurfingu się nie zgłosił i w związku z tym przed wieczorem wyjeżdżam. Nocleg mi się trafia na przedłużeniu pasa startowego lotniska. Do północy naliczyłem ze 30 startów i nie jestem pewien czy w ogóle tej nocy spałem :)
24. Ciągnę do Karlovych Varów. Ładnie miasto, ciekawa starówka nad rzeką. Poszedłem popływać na basen u Elżbietanek za 100kc, popiłem gorącej wody ze źródeł i na Jahymov. Nocleg w mysiej dziurze przy drodze, w stromej dolince.
26. No i gdzieś zgubiłem dzień :) Zgubiłem też nóż. Muszę kupić nowy i w jakimś miasteczku na rynku kupuję, za 80kc. W nocy burza, w dzień dzeszcz.
27. Z trudem dociągam do Frantiskowych Łazni. Gdzieś zgubiłem pisak, co za seria zgub! :) FŁ ładne, na płaskim, jednym słowem uzdrowisko. Parki, hotele, fontanny, łaźnie. Miasto dostojne i zadbane. Napiłem się z 4 źródeł czyli pramenów. Smaki: gazowana, żelazista, słona i kwaśna :)
28. Zimno. Marianskie Łaznie takie sobie. Rzeczka wypływa znikąd :) Wysiadła bateryjka w liczniku.
29 niedziela. Kolejny zimny dzień. Wczoraj na festynie w jakimś miasteczku widziałem parową pompę strażacką z 1912 r. Działała! A po południu na niebie pozorne słońce na cirrusie. No i zgodnie z tym całą noc siapiło.
30, 31. Siedziałem w namiocie, wiało i padało, eeeech....
1 wrzesień. Zimno, chmurno ale jadę. Opava piękna, Szumava też. Las pełen rydzów, nigdy tyle nie widziałem, ale nie zbieram, nie rozpalę ognia w tej mokrości.
2. Bawaria - ordnung, wieże kościołów dwa razy wyższe :) W Lidlu dwa razy bogaciej a stolik przydrożny ze szlifowanej płyty kamiennej. 2 razy większe elektrownie słoneczne i 2 razy większa kukurydza :) Innweg OK.
3. Domki jak z pudełka. Wreszcie się wykąpałem w jakimś jeziorku choć zimno i chmurno. Dwie szprychy zerwane i pedał się rozleciał, wychodzi przy wieczornej kontroli. Nocuję na prywatnej parceli przy Mattzee.
4. Salzburg ładny. Wysoko Zamek. Kupiłem pedały, sklepowy mi sam zmienił. Doszedłem do ładu z kalendarzem wreszcie :) Ale nad Mattzee zostawiłem na krzaku gacie i skarpety :) Coś nieklawo z pamięcią. Popołudniu znów siąpi.
5 niedziela. Seisenberg Klamm bardzo fajny, tylko za 3,5€. Po drodze przełęcz Pass Thurn, piękna panorama Alp i widok na dolinę. Wiele drapieżców w powietrzu. Nocuję na sianie w szopie za Kutzbuchel.
6. Do Krimmel Wasserfallen. Fajne, choć nie dotarłem do Ober. Pogoda OK, na szczytach leży śnieg.
7. Rano dojazd do Kaprun Klamm. Wąwóz mały ale OK. Po południu jadę z Heinzem, ma 66 lat. Wymieniliśmy adresy mailowe. Nocleg przed St. Johann, przy Lichtensteinklamm.
8. 3 godz. pchania roweru do Obertauren. Piękna dolina, śnieg na wyciągnięcie ręki. Czyste potoki. Nocleg na łączce przy potoku, skaczący pstrąg, kosówka, goryczka.
9. Wepchałem się na Katshberg Pass i zjeżdżam trochę w dół, stromo. Siąpi, stawiam namiot na poboczu i spać. Zimno.
10. Zrobiłem ze 100 km aż za Villach. Pogoda OK, zrobiły mi się potówki na d... :) Na kolację lasek, grzyby...
11. Widokowa trasa wzdłuż Drawy. W Bad Eisenkapell wpadam Na heimatherbst czyli wiejską fiestę. Piwo, wino, domowe nalewki, kiełbasy. Gwar, śmiech. Kupiłem kiełbasę i za 1€ kielonek nalewki miodowej. Jak babcia się dowiedziała że przyjechałem na rowerze z Polski, nalała mi zaraz na drugą nogę :). Przed Paul Pass piękny kar lodowcowy. Zimno. Na drodze dwujęzyczne napisy.
12 niedziela. Słowenia. 3 tury ciężkiego pchania. I znienacka wpadam na kolejną fiestę w Kamyku. Prosiaki się pieką, zapiekanki, kapela rżnie raz po szkopsku raz po słoweńsku. Trębacze zasuwają z dalmatyńska :) Gwar, piwo, nastrój ale jednak człkiem inny świat niż Niemcy. A wodospad Rinka uroczy.
13. Lubliana taka sobie, przeleciałem. Potem droga do Cerknicy, kras, polja, jeziorko. Pogoda OK.
14. W nocy pada, w dzień OK. Dolina bezodpływowego Jezera, starorzecza, płasko i trzcinowo. Rzeczka znika w dziurze. Dalej dolina Rakov głęboka na 80m. Rzeczka Rak wypływa ze ściany, płynie parę km doliną i znika w ponorze. Postojna - szalona jaskinia. Udało mi się odkupić za 10€ bilet od jakiegoś gościa. Normalnie jest 20€. Najpierw 2 km kolejką a potem naciekowe bogactwo. A po jaskini w stronę morza...
15. Dojechałem do morza. Popływałem w Isola. Park Miramare, ładny. Nocleg w czyimś ogródku, na stromiźnie, pod niebem i z widokiem na morze.
16. Płaski, rolniczy teren. Urocze starówki w małych miasteczkach. Przeleciałem 125 km i nocuję na opuszczonym powojskowym terenie ok. 25 km od Wenecji.
17. Dzień bezsłoneczny, dżdżysty dojazd do Wenecji. Wenecja absolutnie szalona. Równie szalony eksperyment to zwiedzać ją pchając rower z bagażami :) Zwalczyłem kilkanaście mostków do placu św. Marka. Wypiłem ze 2 kieliszki wina, jakieś ciasteczka i wypad. Nocuję na miedzy między rowem a kukurydzą, znów pada. Jutro Padwa.
18. Paskudny, zimny. deszczowy dzień (pzdd). Na szczęście w Padwie już nie padało. Fajne stare miasto, całe z podcieniami. Jednoszynowy tramwaj na gumowych kołach jadący po torowisku z płyt kamiennych, z trakcją drucianą albo akumulatorową.
19 niedziela. Ładna pogoda ale wiatr! Przeleciałem przez Chioggię, setki kit i windsurfingowców, wieje z 5-7B. Nocleg przed Raveną, w piniowym lasku przy huczącym morzu.
20. Rimini - paskudna końcówka dnia. Poszły 3 łatki. Ale za to wykąpałem się na kampingu. Nocleg na podmiejskiej plaży w Catholica.
21. Dojechałem za Anconę. Jestem trochę chory, katar i gardło. Muszę odpocząć. Zachmurzenie rośnie.
22. Niezliczone miasteczka nawleczone na poczwórną nić: Brzeg, kolej, SS16 i A4. Na plaży rosną diabełki :), coś cholernie kolczastego przez co nie można chodzic boso. Nocleg za St. Benedetto, na tarasie niezamieszkałej nadbrzeżnej willi. A o północy się zjawili dwaj Arabi z Marakeszu, którzy też tam zwykli nocować :) i podnieśli mnie na nogi. Trzeba było nawet mój namiot przesunąć.
23. Dzień jak wczoraj. W Pescarze przysiadł się facet, Polak. Pogadalim sobie a on pokazał mi potem darmowe obiady w Caritasie.
24. Darmowy obiad w Vasto, a jakże, w Caritasie :) Skręcam wreszcie w głąb półwyspu, na Campobasso i dalej Neapol.
25. Do Campobasso na obiad już nie zdążyłem. Ale jeden Włoch tak się tym przejął że zaprowadził mnie do klasztoru, gdzie wysępił dla mnie michę z makaronem i kotletem. Onegdaj napisałem na Neapol z 25 próśb na couchsurfing, zobaczymy czy ktoś się zgłosił.
26 niedziela. Podjechałem pod Benvenetto. Jednak jestem trochę chory.
27. W Benvento idę na pierwszą pomoc. Lekarz zgodził się wypisać antybiotyk, 7€ w aptece. Podjechałem w głąb aglomeracji neapolskiej, nocleg na pustej, zarośniętej parceli przy węźle komunikacyjnym. Musiałem wleźć przez dziurę w bramie :)
28. Rano do Ancient Pompei. Wstęp 11€, spędziłem tam parę godzin, warto było. Po południu do Neapolu. Nocleg znajduję już po ciemku na marinie rybackiej, namiot stawiam między starymi łódkami. Rybak Franco się zgodził ale o północy przylazł jakis inny i ciężko było mu wytłumaczyć o co chodzi :), ale się dobrze skończyło.
29. Pozzuoli, obiad w Caritasie, fajny. Potem do Solfatara, bilet 6€ ale fajne miejsce. Zwiedzam jeszcze świątynię przy porcie, amfiteatr, fajny widok z góry na przybrzeżną kalderę. Popołudniem w dalszą drogę. Po jakichś 20 km psim swędem trafiam na dziką plażę, zupełnie odludną!
30. Dzień przelotowy. Jedna kicha. Tyle że sobie popływałem w morzu. Dalej mam katar.
1 październik. Dzień przelotowy. Lunch w Cisterna, nocleg w niezamieszkałym domu za Velletri. Obok, w innym domu, dzicy lokatorzy Polacy.
2 niedziela. Rzym - jakoś mnie nie zachwycił. Obejrzałem dziurę z Forum Romanum, obszedłem Colosseum. połaziłem po mieście, obejrzałem fontannę di Trevi na niespodziewanie malutkim placyku i kilka innych fontann. Plac św. Marka jakiś mały :) Do bazyliki koooolejka, odpuściłem. Panteon - świetna kopuła. Wypad na wybrzeże, nocleg za Ladispoli.
3. Przelotówa. W dzikim sadzie z brzoskwiniami znalazłem nowy dziwny owoc. Jak małe jabłko, zielono-pomarańczowy, twardy, słodkawy, bez pestek i skórki, przyrośnięty do gałązki i z czterolistną kryzą bez ogonka. (potem się dowiedziałem że to aczerwi)
4. Dojazd do Grosetto, Lidl a potem Caritas :) Trafił się miejscowy rodak, poprowadził, pokazał metę. Jak się dowiedział że jadę do Maroka to skomentował: A myślałem że to ja jestem kamikadze :) Załatwiłem sobie kąpiel i dinner w Caritasie, nawet niezłe gatki dostałem. Nocowałem na mecie, dostęp przez dziurę w bramie. Ale jak rano przeciskałem się z powrotem to zastawiłem pakunek z butami i nieprzemakalnym kombinezonem. Cholera, będzie brakować.
5. Przelotówa za St. Vincenzo.
6. Przelotówa za Tirrenia przed Pizą. Nocleg w lasku piniowym, prawie makii. No i jedna dziura w dętce.
7. Piza - biały marmur, kolumny, ładne. Tłum ludzi. Wyjeżdżam z miasta i trudności z miejscem na nocleg. Dieta jaką trzymam chyba najstarsza na świecie: Chleb, ser, oliwki, wino, woda, trochę owoców. Jesień idzie, pola zaorane, platany gubią liście, jaskółek już nie widać. Ale pogoda OK.
8. Rano się wykąpałem. Po południu dwie dziury w przednim. Jak łatałem, zauważyłem bulę na tylnym. Za parę km bula pękła, dętka wylazła i musiałem prowadzić ze 3 km. do miasteczka. Tam żadnego sklepu, ale okazało się że jest w sąsiednim 2 km dalej. Zostawiłem bambetle na czyimś podwórku i pieszo po oponę. Była, ale za cienka, za 10€, mimo to kupiłem. Okazała się dobra i po wymianie w drogę. Za parę km nocleg w dolinie między drogą a potoczkiem.
9. Przelotówka. Przełęcz Passo di Bracio, 600 m. Widoki piękne ale się napedałowałem. Nocleg w jakimś ogródku w nieustającym mieście przed Genuą.
10. Przelotówa. Naszukałem się mensy w Genui ale w niedzielę zamknięta. Piękne ale trudne miejsce na nocleg znalazłem: W kociołku-zatoczce morskiej ale trzeba znieść z szosy rower i klamoty w dół ze 30 m po stalowych schodkach. Mam mało żarcia. Pod wieczór zaczęło mżyć, wiatr się wzmógł i myślałem że wyfrunę z tej zatoczki razem z namiotem. Przychodziły regularne podmuchy co minutę, trwające jakieś 20sek. W środku trzymałem namiot rękoma i nogami, fruwał wszędzie piasek a w którymś momencie wiatr rzucił na namiot rower który stał o parę m dalej oparty o skałę. Po 2 godz. miałem dosyć, zwinąłem na tym huraganie klamoty i się ewakuowałem. Na górze na szosie o dziwo prawie wcale wiatru. Podjechałem po ciemku do miasteczka i dospałem do rana w jakiejś knajpce plażowej na podłodze.
11. Wieje, siąpi i zimno. Przesiedziałem 3 godz na benzynówce a potem na jakimś dworcu. W końcu siąpawka ustała i ruszyłem wariantem przez góry znaleźć jakieś spokojne miejsce na nocleg.
12. 40 km nieustająco pod górę! Wjechałem na jakieś 800-1000 m aż widać było ośnieżone szczyty. Ale droga urocza. Lasy kasztanów jadalnych a wyżej bukowe. A jakie widoki na doliny! Piękne są włoskie góry ale biada rowerzyście w moim wieku :) Nocleg znalazłem na ścieżce odchodzącej w bok od serpentyny.
13.Siąpi od rana. Żarcie się skończyło. Droga przez góry mnie pokonała, zjeżdżam z powrotem do Triora, robię jakieś zakupy, czekam aż przestanie siąpić i na Taggia a poten SS1 do Francji. Nocleg w Monte Carlo na zboczu doliny w chaszczach.
14. Jadę brzgiem morza. Udało mi się tanio w Carrefour w Nicei kupić mapy Francji, Hiszpanii i Maroka, tylko 15€. Tytoń kupiłem, maile napisałem. Poszło ze 25€. Pogoda OK, dzieciaki kąpią się w morzu. Gdzieś mi się wjechało na autostradę. Przyjechali żandarmi, zatrzymali ale byli mili i wydzwonili jakąś okazję która mnie zwiozła z tej autostrady do Nicei. Przypadkiem znalazłem Ośrodek Pomocy Społecznej. Panienka powiedziała że jakbym wrócił do Cannes to będzie żarcie, kąpiel i nocleg. Nie chciało mi się wracać, pojechałem dalej ale ale po 7 km się namyśliłem i wróciłem. Panienka zadzwoniła, pogadała i oznajmiła że nic z tego :) Rozczarowanie :)
15. Przelotówa do Frejus. Zakupy, kąpiel na zamkniętym kampie w wanience dla dzieci :), pranie koszuli i gatek. Nocleg za Le Luc.
16. Ujechałem z 60 km pod wiatr i mam dosyć. Nocleg w sosnach przed Aux de Prowans.
17 niedziela. Dzień kopia wczorajszego. Wmordewind NW że gałęzie spadały. Nocleg jakieś 30 km przed Avinion. Wybrałem źle i musiałem zmienić miejsce na zaciszniejsze, w piniach.
18. Do Avinion wmordewind. Miasto fajne, mury dookoła, imponujący pałac papieski, cena biletu zabójcza, odpuszczam. W Rhone bardzo czysta woda, statki wycieczkowe. Słynne pół mostu takie sobie, 3 przęsła z wapienia, wpuszczają za biletem, odpuszczam. Zgubiłem cholera licznik i musiałem w Pont du Gard kupić nowy, 10€. Nocleg za Nimes, bo po południu wiatr skręcił na N a droga na S i się jechało.
19. Wiatr boczny NW. Wyplątałem się z Montpelier. Nocleg przed Sete, na działkach. Wieje i ryzykuję wejście do niezamkniętego domku. Udało się dospać w krzywym łóżu do rana. "Pożyczyłem" sobie stare trampki, skarpety, portki dresowe i kurtkę windstoper. A feee.. Ale zostawiłem podziękowanie na kartce :)
20. Przelotówa za Narbonne. Nie pojechałem do Carcassone, żal... Ale straciłbym ze 3 dni a zima mnie goni. I tak jadę na granicy swoich możliwości. No i nie zniósłbym kolejnych 2 dni pod wiatr. W Bezirs mała kopia Avinionu, pałac na wzgórzu i stary kamienny most na rzece.
21. O rany! Już 21... Pogoda raczej mnie rozpieszcza, pominąwszy ten NW :) Nie pamiętam kiedy padało :) Dziś przelotówa za Perpignan. Jutro Hiszpania, gdzieś q.. jeszcze musi być ciepło! :)
22. Przelotówa 60 km, krótka bo coś cykało w przednim i zdecydowałem przeczyścić łożyska. Po tej stronie Pirenejów jakby cieplej. Napisałem też parę maili za 1€
23. Przelotówa. Nocleg na wzgórzach nad morzem. Wyraźnie cieplej, raczej późne lato niż wczesna jesień. I Hiszpania chyba tańsza.
24 niedziela. W Barcelonie przypadkiem wpadam na Sagrada Familia. Do tej pory myślałem że ona w Lizbonie :) Zakręcona nieźle ale myślałem że bardziej. Bilet drogi, nie wchodzę. Gdzieś na mieście spotykam też dom projektu Gaudiego. Z trudem wyplatuję się z miasta i na Tarragonę przez górki. Rano trafił się camp na którym się wykąpałem i obciąłem brodę :) Nocleg w lasku piniowym, dosyć ciepło.
25. Na ranek miałem przełęcz Ordol na 500 m. Zimno a po południu stary znajomy NW przypomniał sobie o swojej wrednej robocie. Hiszpania wyraźnie tańsza, najadłem się różności na kolację (dzadziki). Nocleg na wzgórzu przed Tarragoną.
26. Przelot. Ładny kawałek wybrzeża od Tarragony do Cambrilis. W Salou zielone papużki na palmach świergolą.
27. Miło że tak tanio. Kupiłem dwa pręty do namiotu za 3,5€, tytoń po 4€. nawet luksusy - ciasteczka z Lidla :) Co dzień wypijam litr kartonowego wina. Ani chybi albo wpadnę w nałóg abo pod samochód :) Może Maroko mnie uzdrowi :) Błękit nieba, w gajach dojrzewają mandarynki, pola pełne zieleniny, ptaki ćwierkają. Tylko cholernie zimne poranki :)
28. Na dziś los mi dał jedną dziurę w tylnym i na wieczór trzaskanie też w tylnym. Wymieniłem kulki w lewym łożysku, rano się zobaczy czy pomogło. Ale nowe wianki trzeba kupić i łatki się skończyły. Nocleg w ruinie koło Borniana.
29. Rano powtórka - dalej trzeszczy. Znalazłem warsztat, pożyczyłem klucz do zdjęcia choinki, wymieniłem 3 kulki w prawym łożysku. A w Nules dokupiłem kulki i szprychy. Nocleg w gaju pomarańczowym. A na mandarynki już patrzeć nie mogę :) Chmurzy się trochę.
30. Walencia ładne miasto. Środkiem biegnie "sucha rzeka" a w niej parki zabaw dla dzieci itp. Katedra taka sobie, stare szkło w oknach. Piękny gotycki kościół z surowego kamienia. Napisałem parę maili. Dziś znów wykąpałem się "na krzywy ryj" na kampie :).Wybrzeże - laguny, słonorośla i mnóstwo ptactwa. Nocleg za Cullera w opuszczonym sadzie pod palmami i trzcinami. Poprzedniej nocy wiatr mi dał w d..., tej - nie da rady. Kolacja wyborowa, białe wino z przygodami (jak otworzyć flaszkę bez korkociągu?) :) Niebo się przeciera.
31 niedziela. Przelotówa, trochę z wiatrem, 90 km. Nocleg za Calp na wzgórzu. W Calp niepowtarzalny przylądek - wielka skała otoczona miastem. Dziś jeszcze widziałem jaskółkę.
1. Cholera, dziś też jakieś święto, wszystko pozamykane. Jaskółki. Nocleg za Alicante, na wzgórzu, jedyna nadzieja ze wiatr nie będzie silny. Dziwne pułapki na przysiadające na drzewach ptactwo. Podjechali myśliwi i mam znikać bo jutro polowanie :)
2. Dziś pogoda marzenie. Popływałem w morzu na plaży golasów. Na osłodę - dziura w tylnym :) W okolicy solniska, wyparki, góry soli, flamingi. Nocleg w lasku śmieciasku.
3. Rano kicha w tylnym. Jak pompowałem żeby znaleźć dziurę, rozerwało dętkę :) Dopchałem się na szosę skąd miły gość podrzucił mnie pickupem do Pedros. Naszukałem się sklepu ale kupiłem dętkę za 5€. Spóźniony wyjazd, jeszcze 35 km i nocuję przed Cartageną u kogoś na podwórku. Okolica - pustynia, nic tu nie rośnie chyba że podlewane.
4. Przelotówa. Nocleg w opuszczonym ogrodzie. Pusto w domu ale jednak ktoś mieszka, bo jest prąd, woda.
5. Rano do Aquilas. Trafił się warsztat rowerowy, pożyczyłem narzędzia i przesmarowałem suport. I dobrze, był piach i jedna kulka do wymiany. Styl w budownictwie się zmienił z śródziemnomorskiego na mauretański :) Nocleg za Mojacar, cudem znalazłem miejsce i jeszcze się zdążyłem wykąpać w morzu. Morze huczy. A jakie gwiazdy! Wielki wóz ledwie widać zza horyzontu a na południu gwiazdozbiory dziwne :) Księżyc w nowiu.
6. Przelot, nic ciekawego. Nocleg w barranco. Rozpiłem się, cegła wina starcza ledwo na obiad i kolację :) Udało się kupić Doxepin (sineguran) za 2,3€ Używam go jako środka nasennego.
7 niedziela. Przelot. W Achia pierwsze zdarzenie drogowe - w miasteczku gość zajechał mi drogę i wywrócił. Ale bez strat. Nocleg na zrujnowanym i opuszczonym kampie z widokiem na morze, palmy i mewy. Jakiś gość mnie obfotografował z samochodu. Kazałem wysłać zdjęcia mailem, ale nic nie przysłał :)
8. Dziś 40 km pod wmordewind. Jako nagrodę mam niezły nocleg - dolinka z plażą, w chaszczach zrujnowany domek a przy nim na półeczce pod figowcem miejsce na namiot. Trudny dostęp. Jest też strumyk, wykąpałem się i uprałem wszystko łącznie z spodniami
9. Do Motil pod wiatr a po południu siąpawa i ulewa w górach. Awaryjnie siedziałem w namiocie na poboczu drogi dobre 2 godz. Doskok do wsi i nocleg w gaju cytrynowym. Zostawiłem znaleziony nóż za dwa pomarańcza :)
10. 35 km pod Grenadę. Nocleg w suszarni tytoniu:) nieźle się nawąchałem :) Ziiiimno!
11. Doskok do Grenady. Pod Alhambrą o 9.30. Ale awaria kompów, nie sprzedają biletów. Czekam do 12.30 i kupuję bilet w automacie. W kolejce rozmaite pogwarki, z Ruskimi, Holendrami... O 14 w Alhambra wreszcie. Zwiedzanie na wysokich obrotach :) Pałac OK, przepiękny. Ogrody fajne, wszędzie płynie woda. Alcasba niezła. Warto było podjechać do Grenady choć kosztowało to sporo wysiłku. Pogoda słoneczna acz chłodna. Wracam wieczorkiem na swoje stare miejsce do suszarni. W tle Sierra Nevada w śniegu.
12. Z górki byłem nad morzem do południa. Jeszcze parędziesiąt km i nocleg na świetnej plaży ze strumykiem, w krzakach. Wykapałem się w zimnym morzu i ciepłym strumyku. Są jeszcze jaskółki. W tylnym jeszcze coś strzyka, niech to cholera...
13. Raz się śpi na cud plaży innym razem w starej oczyszczalni ścieków na menelskim posłaniu z starego materaca :) (Funegirola) Na dobitkę odkryłem że proteza mi nadpękła. Pilna naprawa potrzebna.
14 niedziela. Do południa słonecznie ale pod Estapona juz 100% zachmurzenia. Nocleg w fajnych trzcinach z widokiem na skałę gibraltarską.
15. Za naprawę szufladki zażyczyli sobie 60€, odpuściłem do Tangeru. Po południu Gibraltar. Warta honorowa przed wojskową siedzibą, fajny deptak, ceny w funtach i straszne! Na szczyt wiedzie kolejka. Port. Nie ma promu do Ceuty. Piętrowe busy, policjanci w śmiesznych hełmach. Nocleg w trzcinach po hiszpańskiej stronie.
16. Doskok do Algeciras, na szosie w offisie kupuję bilety na prom. Bilet 20€, mam 1,5 godz i 10 km do promu, ale zdążyłem choć z duszą na ramieniu i wywalonym ozorem. Trafiam do promu jak po sznurku, bez pytania :) Fajny rejs przez cieśninę, gwar na marokańskiej granicy w Ceucie. Wyjeżdżam na Tanger i nocuję na bocznej szutrówce. Ale w nocy wiatr wygrał :) Koło 3 zwinąłem klamoty i w krzakach dosiedziałem rana w śpiworku. Szczęściem nie padało.
17. Listopadowy dzień. Ponuro i mży. Zatrzymałem się w jakiejś wsi na zrujnowanym przystanku. Zapasy - zero. Sklepy zamknięte. Potem się dowiedziałem że było 3-dniowe święto muzułmańskie, ofiarowania barana i trafiłem na pierwszy dzień! :) Ale dosiadł się najbardziej obdarty żebrak jakiego w życiu widziałem, z kija na plecach zdjął swoje pakunki i ugościł obiadem :) po czym odszedł sobie w deszcz. Po kolejnej godzinie jakiś tubylec pogadał z mułłą a ten z gościem który nadjechał mercem. A ten kazał mi jechać za sobą. Myślałem że mi pokaże sklep a on mnie zaprosił do domu, ugościł i przenocował. Zapoznałem się z marokańską herbatą z miętą albo innymi ziołami.
18. Przeleciałem Tanger. Nie spodobał mi się, ale 1 sklepik trafiłem otwarty. Kupiłem jakieś ciasto. dalej na szosie kupiłem jakieś buły. No, jestem uratowany :) Nocleg nad Atlantykiem, płasko, w zaroślach eukaliptusowo-palmowych. Nie udało się zapalić ogniska, herbata na gazie. Dzień słoneczny ale znów cirrus na niebie...
19. W Asillah przy knajpce zatrzymał mnie dziadek siedzący przy stoliku. Pogadalim i zaprosił mnie do domu na tak długo jak zechcę! :) ma 90 lat, na imię Erradi. Trochę mówi po angielsku. Pali mnóstwo tutejszej marychy. Pojadłem, przenocowałem. Byłem też w hammamie, pierwszy raz :)
20. Mała przepierka i cerowanie. Obejrzałem medinę i suk. Niesamowite - siedzę w arabskim domu, popijam słodka herbatę, zajadam palcami gulasz z jednej michy z jeszcze trzema osobami, kurzę marychę z dziadkiem i słucham arabskiej muzy z TV! Wciąż nie minął mi szok kulturowy. Kilo oliwek 6zł a w Hiszpanii 30! Tylko wina nie ma... papierosy drogie, 10 zł. Tytoń fajkowy - rzecz nie znana. Marokanki w cudacznych kapeluszach z pomponami.
21 niedziela. Drogą 3 kat. na Kentina. Gubię się gdzieś w krajobrazie. Na wieczór wyczaiłem budkę na polu. Ledwo się rozpakowałem, przyszedł pasterz i zaprosił do siebie. Zrobił baraninę, pojedlim, poszlim z wizytą nocną przez gaj awokado do innych, pojedlim, pogadalim i wrócilim spać.
22. Na Kentina. W połowie trasy interiorem skończyły się drogi. W jednej z wiosek chłopak może 10 lat, szedł sobie wystukując na plastykowej butelce patykami oszałamiające rytmy, zdolniacha. Wciąłem się na autostradę :) ale zgranęła mnie służba drogowa i zwiozła pod Kentinę. Tu złapałem jakiś lasek.
23. Kentina. Najpierw szukanie zapięcia do roweru, potem szukanie dentysty. Do 17 łażenie po suku, hammam, ciasteczka. O 17.30 odbieram protezę, tylko 200 dir. Tabib był taki miły że zaprowadził w zmroku na kamping za tylko 18 dir.
24. Rabat minąłem jakoś niepostrzeżenie jadąc przybrzeżnym bulwarem :) W Sale - niespodzianka - prawdziwy Carrefour! W sklepie pusto, oferta normalna, obiekt pod strażą. Wieczorem na plaży bogaty Arab zaprosił na kolację. Nocleg obok 2 kamperów Francuzów z psami :). Na brzegach spotyka się kopce muszli po lokalnych zbieraczach, jak za prehistorii.
25. Przelotówa. Ciekawe zjawisko - zamglenie powietrza. W Casablance też nie ma tytoniu a ten podarowany przez przygodnego Francuza na kampie w Kenitra się kończy. Woda w Altantyku trochę za zimna do kąpieli. Jedziem do Agadiru.
26. Po południu złapał mnie deszcz w Al Jaddida. Fajna ryba i ciastka z budyniem. Siedziałem w knajpie do wieczora popijając herbatę i gryząc pazury. W koncu jakiś Arab doradził mi hotel nieopodal. Jedne 50 dir. z przysznicem, da się wytrzymać.
27. Słonecznie ale silny przeciwny wiatr, zrobiłem z 40 km i w krzaki. Zaraz mnie znaleźli tubylcy i nawiedzali cały wieczór... nawet herbatę przynieśli. Byli to pilnowacze terenu myśliwskiego, siedzieli w budce strażniczej nieopodal.
28 niedziela. Przelot, bezwietrznie, 70 km. W Qualidia Obiad z glinianej michy z kominem (tażin) i herbata 55 dir. Nocleg za Qualidia w chaszczach eukaliptusowaych. Droga wiedzie grzbietem na 100 m wysokim wzdłuż brzegu - fajny widok na nizinę i ocean. Wszystko uprawne.
29. W nocy przyszedł bardzo silny wiatr, mało spałem :) Wiało całe do południa a dodatkowo przyszła burza z deszczem, dzika Afryka :). O 16 mam dosyć przeciekającego namiotu trzęsącego się na wichurze, pakuję klamoty i lecę do ludzi, do wioski w dole. Puuusto, ale trafił się jeden wieśniak. Jak zrozumiał o co mi chodzi, zaprosił do chaty. Mohammed, stolarz, 5 dzieci, 48 lat, bez pracy. Mówi że może padać i 4 dni, katastrofa!
30. Pada i padało do wieczora... Siedzę u Mohammeda.
1 grudnia. Rano trochę pojaśniało. Pożegnałem gospodarza, zapłaciwszy mu tym co mi zostało w portfelu a nie było tego wiele i przejechałem pod Souira za Safi, 80 km. Nocleg w lasku eukaliptusowym ze strachem... i okazało się też że zgubiłem zamek od roweru :)
2. Kiedy na drodze zatrzymałem się na siusiu i pojeść mandarynek, dogoniła mnie para Francuzów, Claire i Jeremi. Jadą dookoła Afryki, mniej więcej :) Dojechaliśmy razem do Essauira gdzie wykobminowali na medinie cały dom na nocleg. 3 noce za 50 dir! :) Full comfort - pralka, prysznic i łóżka. Każdy ma swój pokój :) Zapada noc, z dachu bajkowy widok na medinę z wielkim księżycem, jak z arabskiej bajki.
3. Dzień na medinie. Słodycze, jedzenie. Kupiłem zapięcie do roweru za 15 dir i próbuję targować buty. Rezerwa bankowa stopniała do 1000 zł. Na suku dziwne ryby, stragany z dziwnymi przyprawami, na jednym koszu pisze po angielsku: "marocian viagra" :) Francuzi idą wieczorem do restauracji na nocny koncert i biorą mnie z sobą. Fajny kuskus dawali, Jeremi płaci, a muzyka była tutejsza i wspaniała. Jeremi ciągnie za rowerem przyczepkę na której głównym ładunkiem są dwa akordeony! :) I didgeridoo :) Grają kiedy tylko jest okazja i na koncercie też zagrali parę francuskich melodii.
4. Naprawiamy rowery Francuzów. Stargowałem buty na 100 dir i kupuję. Wiecorem idziemy na drugi koncert, fantastycznie.
5 niedziela. Jedziemy pod wiatr. Na wieczór Jeremi znajduje fajny nocleg w przydrożnej przetwórni orzeszków arganowych. Gosopdarz zaprasza na degustację oleju i miodu, przepyszne. Siedzimy przed budynkiem do nocy, J i C ćwiczą kawałki akordeonowe. W oddali nad oceanem się błyska.
6. Dziś 70 km pod wiatr. Claire pada na nos... mamy dosyć, Jeremi znów znajduje fajny nocleg ale za to musi pograć w piłkę z chłopakami ze wsi. Ma człowiek parę! :) Jeremi to supertalent w interakcjach z ludźmi. Żartuję mówiąc: Jeremi, stawiamy namioty na polu czy idziemy do wsi? Jeremi idzie i znajduje nocleg :) Francuski oczywiście się mu przydaje bo tu go zna lepiej czy gorzej niemal każdy. Grają dopóki piłkę widać i lądujemy na nowobudowanej chacie już po ciemku. Sensacja, schodzi się cała rodzina i sąsiedzi żeby nas obejrzeć, siedzimy przy świeczkach, moi Francuzi wyciągają akordeony a jakże... Schodzi do późna zanim możemy iść spać.
7. 70 km do Agadiru. Jeremi ma tu kontakt z couchsurfingu. Pytanie gdzie on nie ma kontaktu! :) Śmieję się z niego że zamiast podróżować normalnie lądem, żegluje po oceanie ludzi :) Kontakt zadziałał choć ciężko było znaleźć dom ale lądujemy na chacie bogatej francuskiej rodziny, Thierry z mamą Aniką. Prysznic, kolacja, komputer, łóżko.
8. Dzień na suku. Szukam peleryny przeciwdeszczowej ale tu przecież nie pada :) (na ogół) Spotkaliśmy na mieście jeszcze innego bikera, pogadalim i Jerry i Claire odjechali do swojej Afryki. Bardzo smutno... Wracam na chatę do Aniki.
9. Marjane to taki tutejszy Auchan, oferta bogata, jest nawet wino ale w środku pustawo. Peleryn brak. Poszedłem na plażę, popływałem w Atlantyku. Potem odwiedziłem marinę, a tam polski jacht, katamaran "Domek" :) Zprosiłem się na kawę i pogaduszkę. Para młodych, Franek i Bożena, sobie płynie dookoła świata. Znajduję ulicę na której, jak przystało na portowe miasto, rezydują prostytutki. Okutane jak to arabskie kobiety ale makijaż rażący. Odkryłem tu miejsca gdzie podają świeżo wyciśnięte soki z dowolnych owoców. Dooobre :)
10. Plaża, runda dookoła miasta. Wieczorem przybywają kolejni Francuzi, Morgan i Rudolf. Kolacja z winem, całkiem po francusku :)
11. Wyjeżdżam o 11. Mama Anika jak zobaczyła moją podartą koszulę to na odjezdnym podarowała dwie, jedną fajną elastyczną. W południe pastuszek, chyba z 10 lat, pasący swoje kozy na łące zaprasza mnie na herbatę. Czyni to gestem, z taką godnością że nie mam serca odmówić :) Siedzimy z godzinę przy ogieńku, popijając kolejne herbatki i zagryzając z moich zapasów. Wieczorem próbuję metody Jeremiego, idę do ludzi, ale czy źle trafiłem (same kobiety) czy nie mam uroku Jeremiego, klapa, kobiety kazały mi spać w namiocie :)
12 niedziela. Ruda ziemia, rude chatki a w tle ośnieżone góry Atlas. I jeszcze dwie dziury w tylnym :)
13. Płowa półpustynna ziemia, płowe gliniane domki i mury. Środkiem wąski, zniszczony asfalt. W tle śnieżny Atlas - czy to góry czy to chmury?
14. Dojazd do Marakeszu, ach, ta magia nazwy :) To mój cel i punkt powrotu. Couchsurfing nie wypalił, więc znalazłem hotel za 50+5 dirhem dla myfrienda :). Zapłaciłem i wybrałem się na medinę. A tam trafiłem na Moktara. Słyszę że mnie ktoś woła, heej, you? Patrzę, arab na rowerze. Pytam się o co chodzi a ten mówi że chce być moim przyjacielem :) No to, mówię, znajdź mi darmowy nocleg na parę dni! A on mnie zaprasza na chatę... Co było robić, zabrałem klamoty z hotelu przebolawszy zapłatę i do Moktara :)
15. Dziś Moktar robi kuskus za moje ostatnie 100 dir. Ponaprawiałem mu elektrykę w domu bo już mało co działało. Kuskus był OK, ale Moktar to techniczny antytalent. Ma hobby - pisze, napawa się pisaniem, czegokolwiek, myśli, modlitw itd. Arabskie pismo jest niesłychanie ozdobne i z tego robi użytek.
16. Pojeździłem trochę po medinie. Jest ogromna, suków mnóstwo. Dzielnice farbiarzy, garbarzy, kowali, sukienników i czego tylko. Wieczorem robię rundę rowerami z Moktarem po jego rodzinie celem wysępienia kasy i żarcia. Moktar jest inwalidą, ma uwiąd mięśni nóg, nie ma pracy. Powodzenie przedsięwzięcia umiarkowane a na koniec Moktar wpada po ciemku swoim rowerem na mój, bo oczywiście nie ma hamulców i uszkadza sobie błotnik. Jutro będziemy naprawiać. I jeszcze o 21 jadę na główny plac przed mediną bo ma być doroczny festiwal grajków. No i byli, grali, opowiadali, sprzedawali, śpiewali a ja chodziłem od jednych do drugich i się cieszyłem, było bajkowo.
17. O 6.30 Moktar zawlókł mnie do hammamu gdzie zdarł ze mnie skórę i wyłamał stawy, czyli zrobił mi arabski masaż. I nie tylko mnie, świadczył tą usługę i innym, zapewnie zarobkowo. Trwało to 3 godziny! Hammam to czynność nie tyle higieniczna co towarzyska. Potem naprawa roweru, tu czynność nadzwyczaj skomplikowana bo w warsztatach brak podstawowych narzędzi, np. młotka czy brzeszczotu. Oprócz błotnika naprawiłem na ile mogłem hamulce. Moktar przygotował tażin na kolację, faaajny. Pali kif (tutejszą marychę) a czasem haszysz. Kazałem sobie zrobić skręta z haszyszem. Wypaliłem, po kwadransie poczułem się pijany, zdążyłem powiedzieć: No to idę spać, i tyle mnie było, obudziłem się rano :)
18. Doczekałem wypłaty emerytury i odebrałem kasę. Kupiłem Moktarowi nowe siodło i pedały bo nie szło na stare patrzeć, wymieniłem i w drogę. Tu podaję adres Moktara, bo mnie upoważnił i przyjmie chętnie gości z Europy, zwłaszcza bikerów i zwłaszcza francuskojęzycznych, bo jego angielski jest jeszcze gorszy od mojego: Ouarfi Mokhtar, Bab el Khemisse, Derb el Guessaba nr.10, Marrakech. Zasady sa proste, ty go żywisz a on cię nocuje. W drodze dziś nic ciekawego, nocleg pod palmą w oliwkach za Tamelet.
19 niedziela. Przelot z 80 km do skrętu na Ouzoud. Robi się deszczowo.
20. 40 km pod górke do Ouzoud. Idę do wodospadu, nieeezły, 120m wysokości, spada kilkoma strumieniami i poniżej ma jeszcze szereg kaskad z naturalnymi basenikami. Poznałem Timothy, dał mi kontakt w Ben Haddou. Załatwiam postawienie namiotu w czyimś ogrodzie. Wieczorem tutejsi dają popis gry na bębnach.
21. Na luzie w Ouzoud. Robię wycieczkę w dół rzeki. Przedarły mi się portki na d... Na szczęście dziś jest targ, utargowałem nowe brązowe na 85 dir. I popływałem w prawdziwej afrykańskiej rzece, tuż przed wodospadem :) Przesiaduję w kafejce. Wieczorem znów bębny.
22. W nocy zaczęło wiać i lać i zostałem przymusowo kolejny dzień. Rzeka wezbrała o 100% i z szarozielonej zrobiła się czekoladowa. A wodospad stał się groźny i dudnił aż ziemia drżała. W powietrzu brązowa mgła... Znów chłopaki z knajpy dali koncert na bębny, a Ilhana, córka szefowej, chyba najlepsza.
23. Chmurno i zimno i żołądek coś się buntuje. Jadę 60 km pod Demnate. Buty z Essauira rozleciały się po 3 dniach, 100 dir do tyłu, pewnie sprzedawca mnie przeklął ;)
24. Przelot. Przed Imi-n-Ifri spotykam 2 Słowaków - bikerów. Pogadalim po polsku, bo jeden z nich był żonaty z Polką :). Imi - niezła dziura w ziemi, naturalny most. Dołem cieknie strumień, górą leci droga. Przeszedłem sobie dołem i wokoło.
25. Przelot pod Taddert. 60 km pod górę.Nocleg na wsi u Berbera Abdullaha, złowił mnie na "dorme?" Płacę 20 dir.
26 niedziela. Rano rozpacz w kratkę, stwierdzam 6 dziur w dętkach, ledwie łatek starcza. Kiedy i jak?? Piękna i bezchmurna pogoda, w sam raz by podjechać przełęcz Tishka, 15 km serpentyny :) Było co robić. Zjazd i nocleg w oliwkach przed Aint Benhaddou.
27. Zjeżdżam z szosy na hamadę. 6 km i jedną szprychę dalej docieram do Aint Benhaddou. Jest tu słynna kasba, gdzie i filmy kręcono. Zwiedzam na doczepkę do ruskiej wycieczki, jest przewodnik. Kasba warta obejrzenia. Dzień ładny, dojeżdżam do Quarzazat. Nieco zachodu żeby kupić łatki ale w końcu kupuję. Niespodziewanie drogie. Miasto nowe, ładne i czyste. Na bazarze sprzedawca dywanów chce zamienić mój rower na dywan. Mówię OK ale tylko na taki latający :) Niestety, nie ma. Nocleg na kampie. W Maroku mnie stać :)
28. Forsowałem dziś Dżebel Sarhro. Piękny zjazd do Agdz przez dzikie różnokolorowe góry z przepastnymi dolinami. Przepięknie. Załatwiam sobie nocleg w ogrodzie restauracyjnym, lokuję się na uboczu pod murem.
29. Przelotówa doliną z rzeką i mnóstwem gajów daktylowych. Nocleg w gaju i oczywiście zaraz goście... Jak to Claire mówiła: Never alone in Morocco. Do Zagory 40 km.
30. W Zagorze z trudem znajduję dom mojego couchsurfingowca. Mają tu dziwną metodę adresowania budynków :) Okazuje się, że Imhad właśnie organizuje wycieczkę dla turystów do M'hamid na koniec asfaltu za 200 dir. Dałem się namówić i wkrótce tłoczę się w busiku z tubylcami, kurami, turystami i tobołami. Dojeżdżamy, idziemy razem z poznaną w busie parą kanadyjczyków na pustynię, stoi tam parę domków dla turystów. Ale nic się nie dzieje za nasze dirchemy więc stwierdzamy z kanadyjczykami że rezygnujemy, płacimy połowę i spadamy. W okolicy odbywa się spotkanie Rainbow Family i postanawiamy je nawiedzić.
31 niedziela. Rainbow - zebrało się ze 60 ludzi często dziwnych, z całego świata. Są i Polacy, z jednym z nich sporo się narozmawiałem. A zebrali się na pustyni, wśród ostatnich palm daktylowych. Wodę i jedzenie trzeba donosić parę km. Mają swoje zwyczaje i tradycje, choćby "magiczny kapelusz" i wspólne posiłki. Ma być spotkanie w maju w Bieszczadach. Pierwszego dnia pomagam dłubać instrument muzyczny z kłody i buduję indiańską saunę. Noc sylwestrową spędzam przy ognisku. Późnym wieczorem przychodzą tubylcy z bębnami i tańczą wkoło ogniska. Dosypiam do rana pod gwiazdani. Zimno jak cholera, na szczęście zabrałem materac i śpiwór. Rano stwierdzam że zgubiłem nóż, niech to... a przy śniadaniu na jakiejś rzodkwi łamię protezę :) Carramba!
1 styczeń. Rano zwijam manele i idę na szosę. Pojawiają się też moi Kanadyjczycy. Po godzinie niefartu decydujemy się na taxi i wracamy do Zagory. Muszę tu naprawić protezę i kupić jakiś nożyk. Nocuję u Imhada.
2 niedziela. Znajduję protetyka a potem na suk. Kiedy wracam na umówiony termin, drzwi zamknięte, nikogo... Po jakiejś godzinie czekania i konsultacjach z tubylcami orientuję się że pomyliłem zaułki :) No, ale czekając napiłem się soku i najadłem ciastek, pogadując sobie z jednym rainbowiczem. Ruszam w trasę. W odludnym miejscu jest dojazd do rzeki, podjechałem się wykąpać. Kiedy byłem nagi i namydlony, znienacka wyjechał zza krzaków landrover z 3 dostojnymi arabskimi damami w czerni :) nawet nie zdążyłem się zasłonić, popatrzyły sobie i pojechały dalej. A woda była zimna jak cholera.
3. Przelot za Tazerine. Na szosie spotykam Włocha bikera, którego spotkałem już z miesiąc temu :) Wokół pustynia i wielbłądy.
4. Przelot za Timerzif, nocleg na hamadzie. Hamada kolorowa, kilometr różu, 2 bieli, dalej zieleń, pomarańcz, czerń... Kierowcy ciężarówek widząc mnie na rowerku trąbią i robią powitalne gesty.
5. Do Risani. Góry schodzą do płaskowyżu. Okolica pustynnieje i nagle wielka oaza. Idę coś zjeść i dostaję tażin z mikrofali, feee... W tych okolicach można znaleźć wiele skamielin pernskich i jurajskich i ludność trudni się ich wydobywaniem, szlifowanim i sprzedażą turystom.
6. Przelot do Ar Rachidia. Z atrakcji - kąpiel w Źródłach Meski. Woda ciepła, słońce dopisało. Jakiś chłopiec tutejszy daje mi wielbłąda wyplecionego z liścia. Ale mój kontakt z Ar Rachidia, Aron, wyjechał i zostałem na lodzie w obcym mieście. Po perypetiach i po ciemku zainstalowałem się w palemkach w agrostacji. Rano - szron na namiocie. Zima na Saharze to nie przelewki, jak mi się śniło że mi zimno, to naprawdę musiało być zimno :)
7. Wieczorem spytałem murarza w jakiejś wiosce na budowie czy mogę tam przenocować a ten zaprosił mnie do domu. Gliniany w całości, piecyk w kącie, dywany i brak mebli. Ale TV i kuchenka na butlowy gaz. Spało się świetnie.
8. Doskok do Midelt na resztkach kasy. Gdzieś po drodzę machnąłem od niechcenia przełęcz na 1900 m z prawdziwym lasem! No i Midelt leży na 1400 m dlatego tu tak zimno. Gdzieś po drodze zaatakowały mnie psy, jednego odkopnąłem ale drugi zahaczył zębem worek i wyszarpał dziurkę :) W Midelt na suk, sprzedałem 20€ i zrobiłem zakupy. Na nocleg znalazłem sobie niezamieszkały domek na pustkowiu, ale przyszły tubylki z kijami i nuże mnie przeganiać :) na szczęście przyszedł również chłop i zaprosił mnie na chatę. A tubylki po prostu myślały żem złodziej czy włóczęga :) Mohamed najpierw wysępił Ibuprom na ból zęba, potem 50 dir na wyrwanie tego zęba, goszcząc mnie chciał dobrze wypaść i rozpalił piecyk ale jak go przestawiał to wypieprzył wszystkie węgle na dywany, ale się nadziało! :) A rano jeszcze pożyczył rower żeby skoczyć do Midelt do dentysty. Wrócił po 3 godz pokazując triumfalnie dziurę po zębie :)
9 niedziela. Tylko 40 km pod wiatr. Nocleg w ruine przed Ain Oufella. Wyżyna szeroka na 30 km a po brzegach osnieżone łańcuchy górskie! A jutro przełęcz na 2200 m :)
10. Płaty śniegu, laski, zimno. Zjeżdżam z przełęczy, piję herbatę z drogowcami i mówią że tydzień temu przełęcz była zamknięta, tyle śniegu było. Nocuję jeszcze niżej, na tarasie restauracji na 1800 m, przed Azrou. Na rowie śnieg leży. Ranek szroniasty, woda w flaszce zamarzła :)
11. W Azrou zmieniłem przednią oponę. Las cedrowy w górach piękny, drzewa do 2 m pierśnicy. Koło ośrodka, gdzie turyści przyjeżdżają - małpy, przecież to Afryka :) Zimno. W miarę jak zjeżdżam przed Mekens, coraz cieplej. Nocleg koło strumyka, prawdopodobnie miejskiego ścieku :) Dwóch chłopców poluje na cokolwiek żywego z procą, taką kręconą. Całkiem ciepło. Jedne drzewa bezlistne, inne kwitną, na łąkach też kwiaty, uprawy wschodzą a przecież to 1400 m.
12. Doskok do Mekens. medina taka sobie (co mnie może zdziwić po Marakeszu!) Objeżdżam pałac królewski i kawałek miasta. Załatwiam nocleg w hotelu na tapczanie w westybulu ale z prysznicem i tylko za 50 dir.
13. Dwie gumy na początek dnia. Volubilis, umarłe rzymskie miasto z niezłymi mozaikami. Nocleg w gaiku oliwnym.
14. Leniwy dojazd do Fes. Po drodze zwiedziłem wytłaczarnię oliwek, na chodzie. Nocleg na polu, zaraz pełno gości do zachodu słońca. Pastuchy dały maślanki i pojeść chleba z flakami, dooobre!
15. Rano jeden gnojek "pożyczył" pompkę i zniknął bez śladu. Okazało się że do Fes jeszcze 25 km, dwa niefarty. Medina w Fes na zboczu, całkiem fajna. Przleciałem się główną uliczką w tłumie. Misy ze ślimakami :) Zjadłem zupę w malutkiej jadłodajni. Naganiałem się jak głupi między warsztatami i sklepami żeby znaleźć działającą pompkę. Wszędzie chiński szajs. No, ale nocleg mi się fartnął niezły. Samotna dolinka, ognisko, gwiazdy.
16 niedziela. Z 80 km, jakieś miasto. Próbowałem znaleźć miejsce na namiot na terenie szkoły, na terenie jakiegoś ośrodka młodzieżowego, ale jak zwykle służbowo Marokańczycy są nie do życia. Pojechałem dalej i trochę za miastem znalazłem miejsce w gaju oliwnym pogadawszy z gospodarzem. Nieopodal jacyś budowlańcy mieli ognisko, było na czym herbatę zrobić.
17. Rano jeszcze raz znajome ognisko :) Jadę do Taza. Kiedy jem obiad (68 dir) przysiadł się gość i namówił mnie żebym zwiedził pobliski park narodowy i grotę Frigo. Pogoniłem za przygodą :) Podjechałem w góry taxi, starym mercem po dach załadowanym pasażerami, klamotami i kurami :). Tanio wychodzi, ok. 1 dir/km. Park piękny, lasy, góry i doliny i zupełny brak turystów zimą. W Bab Boudir kamp nieczynny, pensje też pozamykane ale jacyś zgodzili się przenocować, jak zrozumiałem, darmo :)
18. Rano się okazało że jednak muszę zapłacić :) Dałem 55 dir nie licząc fajek i ibupromu. Wracam rowerem tą samą trasą jaką przyjechałem, jaskinia jest po drodze. Koło jaskini kasa, bilet 200 dir bo przewodnik konieczny, za drogo. Ale za 5 dir puszczają do wstępnej komory, więc sobie idę popatrzeć. Zjazd ładną dolinką z wodospadem. Nocleg łapię w budyneczku pompy nawadniającej pole. Wieje sporo, a jakże ze wschodu, bo tam jadę :)
19. Prelot, nocleg koło Msoun. Chcę przenocować w szopie z belami słomy ale parobek zarządził spanie w pokoju, za 20 dir. Trudno. Rano - dobra kawa.
20. Rano mgła na 100 m. Wpadam na drogowskaz w bok: "ciepłe źródła", coś dla mnie. Łapię właściwą gruntówkę i po 3 km wjeżdżam do nędznej wiochy. Budyneczki kapieliska marne. Posiedziałem trochę pod rurą z gorącą wodą na zmianę z 3 Arabami za 5 dir. Następny punkt - wodospad na N19 niewypał. Niski i zniszczony przez betonowe ujęcie wody. Nocleg za Taourit w uedzie.
21. Od paru dni jadę wyżyną na której nie ma miejsca na namiot, choć jest pusta na kilometry :) Wydmuchowo. Ale dziś znalazłem ruinę niedaleko wsi, musiałem tylko kamolami zatkać okno bo nieźle wieje z N.
22. przelot, obiad i net w Oujda. Nocleg w lasku przed Ahfir. Do 22 przejechało chyba ze 30 oślich jeźdźców a koło północy jakis gość z latarką sprawdzał kto ja :) Granica z Algerią o kilometr.
23 niedziela. Z Berkane pojechałem w góry na Taforalt. Ładna dolina, wielu tubylców piknikuje. Słonecznie choć zimno. Zjechałem w dolinę, nocleg w ostatnim lasku. Zapomniałem o wodzie i musiałem iść na szosę wycyganić od jakiegoś kierowcy :)
24. Nocleg między Nador a Melilą. Jest tu sporo lasków na wzgórzach. Ognisko, herbata... Nocą troche popadało.
25. Melila - ładne miasto. Mógłbym być zamiataczem ulic w Melili :) Napompowałem koła, kupiłem Doxepin, tytoń Amsterdam całkiem tanio bo po 2€, ciasteczka, karton Don Simona i zaraz osiągnąłem stan w jakim kocham wszystkich :) Park, fontanny... tu ludzie wiedzą jak się z tego korzysta. Rozpogodziło się... Ot, styczniowy poranek włóczykija. Niezły kontrast z Arabią. Uj, ale się spiłem, ledwie wyjechałem z miasta :) Nocleg w zwariowanej restauracyjce przydrożnej, oryginał właściciel pozwolił rozgościć się za ladą, razem z kaczkami :)
26. Ponuro , złapałem gumę a o 15 wpadłem w deszcz. Na szczęście trafił się port rybacki, marokańsko-japoński :) i pozwolono mi rozbić mój cieknący namiot pod okapem. Marny dzień.
27. Wygonili mnie z portu przed 8, jakiś facet chciał zapłaty ale pogoniłem. Ponuro od rana, o 12 złapał mnie deszcz ale trafiła się benzynówka na której przesiedziałem 2 godz. Popołudnie OK, nocleg za Ajadir w cichej dolinie. Chyba wiosna idzie bo widziałem figowiec z nowymi liśćmi i jeden gość stwierdził że po 10 stycznia zwykle przestaje padać.
28. Przeciwny wiatr, droga góra - dół, zatrzymał mnie deszcz w Beni Boufrach. Na nocleg trafiłem na biedazagrodę z pustą komórką na skraju szosy. Dobrze że się nie rozłożyłem bo okazało się że to sklepik. Sprzedawca podniósł klapę a za nią towary i kuchenka :) a pod wieczór towarzysko zeszło się tam chyba z pół wsi na czaj i partyjkę warcabów. Abdulhafid zlitował się i wziął do siebie. Droga błotnisto-kamienista stroma, ledwo wepchałem rower. Ale za to sprzedał mi 10 g haszyszu za 50 dir i zaproponował biznes, tj. on produkuje a ja przemycam :). Będzie na prezenty w Europie :)
29. Jadę wybrzeżem i zaliczam kolejne 2 "palce" Atlasu, czyli rzeczy do wjechania na nie :) Za to piękny zjazd do Jebha. Niestety, brak bankomatu. Jakiś gość rozpytywany o bankomat wyjął portfel i chciał dać 100 dir :) Nie skorzystałem. Jadę dalej, dobra droga się kończy i zaczynaja wertepy budowlane nieźle podlane deszczem. Po drodze trafiam na nieziemski widok jak z obrazu impersjonistów. W szaro-burym dżdżystym krajobrazie z za zakrętu wyłania się grupka kobiet. Idą w szeregu, ubrane w czerwone pasiaste kiecki a każda niesie na plecach wielki zielony krąg gałęzi i wszelakiej innej zieleniny. 6 zielonych kręgów na czerwonych podstawkach, idzie kołysząc się razem, ugięte pod ciężarem... Nocleg w dolince ze strumykiem, oby nie wiało...
30 niedziela. Nie wiało :) 40 km walki ze stromiznami, błotem i deszczem. Nocleg w Bou Ahmed. Ludzie się zgodzili bym przenocował w domu w budowie. Wieczorem przyszedł tubylczy gej pozalecać się do mnie :) Ciekawe co on widział w starym, brodatym i siwiejącym chłopie :)
31. Oued Laou - wreszcie bankomat. Zakupy, kapiel, restauracja - ryba, kotleciki, ciastka, kawa, soczek... Rybę najpierw musiałem kupić na straganie i zanieść do knajpy gdzie restaurator ją przyrządził. Poszukiwanie pokoju za 20 dir jakoś nie wychodzą pomimo zapewnień myfrienda :) Wziąłem kamping za tą cenę :) Razem poszło 120 dir. No i zostawiłem koszulkę od madam Aniki w łaźni... A w tle jak zwykle ośnieżony Atlas choć na dole już jaskółki i nietoperze latają.
1 luty. Dojazd do Tetvan, nie ma kampingu. Znalazłem miejsce na przedmieściu na mokradłach i pojechałem szukać technika od protez :) W mieście wpadłem (dosłownie :) na człowieka co znał angielski i mieszkał na medinie. Zaprowadził mnie do dentysty ale ten chciał początkowo 500 dir, zdzierstwo. Po krótkich (bo mój pomocnik powiedział że jest Berberem i nie ma czasu na arabskie targi) zgodziliśmy się na half price czyli 250. Proteza była nieźle połamana więc niech mu tam... Wracam na swoje mokradła, noc zimna i wietrznie, ale namiot za stertą wikliny.
2. Do 15 na medinie. Decyduję się jechać do Asillach a nie na Ceutę i poczekać jeszcze trochę na wiosnę u Erradiego. Nocleg w lasku sosnowym. Grzyby! :)
3. 30 km do Larache. Nocleg na polu w krzakach akacjowych.
4. Od rana u Erradiego. Zastałem tam gościa, trampa Guntera z Niemiec. Tym razem nie było darmo. Erradi skasował mnie na 250 dir za 4 dni :) Ma 90 lat i bardzo zmienne nastroje. Nie jestem pewien czy mnie rozpoznaje :)
5. Dziś naprawiałem piecyki gazowe Erradiego. Było ganianie za mikroswiczem, za miejscem gdzie można przylutować druty, za nową butlą gazu... Pożytek był z tego taki że wykąpałem się na miejscu. Wyprałem też spodnie i umyłem rower.
6 niedziela. Trochę połaziłem na mieście.
7.Nudyyyy....
8. Dziś remont domu u papy Erradiego :) Zabawny przypadek się zdarzył. Szukamy ładowarki do jednej z komórek dziadka. Żeby mieć wolne ręce do grzebania w klamotach schowałem komórkę do kieszeni koszuli. W pewnej chwili dziadek pyta gdzie komórka więc ją wyjmuję i podaję, a on startuje z poważnym zarzutem że chciałem ją ukraść! :)
9. Erradi wysępił kolejne 70 dir, czas spadać :)
10. Wybywam od Erradiego. Pożegnanie chłodne, dziadek coś wnerwiony. Już tędy jechałem, poznaję teren. Nocleg w lasku na wzgórzu. Mam tu zabawną przygodę. Wsadziłem rower w krzaki i poszedłem szukać miejsca na namiot w buszu. Trwało to z godzinę, a kiedy wróciłem, roweru nie było. No ukradli! Czarna rozpacz, mało się nie popłakałem i zużyłem zapas przekleństw na miesiąc z góry. Po kwadransie ganiania tam i z powrotem widzę błysk czegoś w krzakach. Podchodzę - a to moja bryka! Pomyliłem miejsca... :)
11. Pod Ceutę jadę parszywą drogą z wywrotkami i kurzem. Stoi tu na grani chyba podad 100 wiatrowych generatorów, w większości starej generacji konstrukcje.
12. Przepływam do Europy. Nikt mnie na granicy nie sprawdza, mógłbym przewieźć kilo haszu a nie 10 g.
13 niedziela. Zakupy w Tarifa, na fajnym kampie prysznic i pranie. Zachmurzyło się i wieje nieźle. Awaryjny nieco nocleg w krzakach przy szosie. Po drodze ogromne pole wiatraków, około 1000. 100 MW to juz coś! W nocy wiało i padało, pranie mi zamokło.
14. Wizyta w Medina-Sidonia, całkiem ładnym miasteczku na wzgórzu samotnie wystającym z równiny. Wiele tu takich. Musiałem wjechać chcąc kupić chleb. Po południu ma się na deszcz, szukam miejsca. Już cholera pada a tu nic... Jakaś łączka, w głębi krzaki, przerzucam rower i klamoty przez płot i w deszczyku rozbijam namiot. Uf, w ostatniej chwili. Siedzę w dołku przy strumyku. Lokalesi mili, ostrzegają że jak pada to strumyk przybiera. Sam się domyślam że kanaliza burzowa miasteczka tu zrzuca wodę z ulew. Zobaczymy...
15. Paaadaaa...Całą noc. Strumyk nieźle przybrał ale zatrzymał się o parę cm od namiotu. Tyle że całą noc spałem na jedno ucho :) I padało do 15. Poszedłem do miasta po chleb.
16. Kolejny stracony dzień. Już jak startowałem i robiłem zakupy w wiosce przeszła burza na 1 piorun :). Po paru km znalazłem pustostan gdzie się zadekowałem i dobrze bo nawałnice przechodziły co godzinę do wieczora.
17. jakieś 80 km, za Los Palacios. Nocleg na starej portierni jakiejś fabryki. Ciekawe jak wyjadę rano bo cieć zamknął bramę :)
18. Sewilla. Siedzę przy katedrze i pojękuję bo mnie Horton dopadł. Próbuję go zwalczyć ibupromem ale wiadomo, bezskutecznie. Dokucza mi od paru dni. Rano pękła proteza, przednie zęby, katastrofa. Kiedy byłem w katedrze, tylko godzinę, jakiś sk... odpiął z gum worek z materacem i namiotem a z sakwy wyciągnął flachę wina, żeby go pokręciło... Policja przyjęła zgłoszenie ale wiadomo że nic z tego nie będzie. Znalazłem darmowy nocleg na 1 noc w przytułku Juan Carlos. Na dobranoc jeszcze Horton. Ciężki dzień :)
19. Zaliczam dwa Decathlony po przeciwnych stronach miasta, w Camacs i Alcala i mam wszystko za 85€. Coś drogo mnie ta katedra kosztowała. W pomocy socjalnej nie ma miejsca, jadę nad rzekę na dziki kamp gdzie zyją bezdomni i stawiam namiot po ciemku i w deszczyku. Kolejny atak Hortona. Okazuje się że kupiłem za krótki śpiwór i muszę zamienić.
20 niedziela. Decathlon zamknięty, muszę poczekać do poniedziałku. Alfonso pokazał gdzie daję obiad za darmo :)
21. Wymieniam śpiwór z M na L w Decathlonie w Camas i zasuwam w stronę Portugalii. Ciekawa droga, płoty po obu stronach, nie przenikniesz w głąb. W końcu wjeżdżam chyłkiem na jakąś hacjendę przez otwartą bramę i stawiam namiot w odludnej części. W nocy spuścili psy, jeden wielki biegł znaną sobie ścieżką a tu coś obcego! Trzeba było słyszeć to zdumione hau! :)
22. Przelotówa za Aracenę. Kupiłem Muskatel drugi raz :) Znowu płoty, dziś przerzucam rower i kalmoty przez płot. A w nocy mocny atak Hortona.
23. W Aroche nie ma litu ani hydrocortyzonu. W Barrancos obiad w ślicznym miejscu z wodą i stołem. Dojeżdżam pod Amareleja i stawiam namiot nad strumykiem. Ledwo się wykąpałem, zjawia się gość i robi "complicade" :) No ale dał się uprosić na jedną noc. cały dzień jechałem tylko w koszuli, pierwszy raz od niepamiętnych czasów.
24. Za Regnengos, nad rzeką Degebe. Po drodze kupiłem wreszcie lit i teraz się truję :) Rano miałem lekkiego Hortona.
25. Portugalia - pastwiska, rzadkie dąbrowy, krowie dzwonki koncertują, miasteczka na wzgórzach ostańcach. We wsiach zabawne spichlerze przy zagrodach, ażurowe domki na 6 kamiennych nogach, aby gryzonie się nie dostały do zawartości. Trafiam na drogowskaz do megalitów, cholera bez podanej odległości. Próbuję jechać parę km ale w końcu wracam. Nikt nic nie wie. Nocleg na pastwisku przed Alentejo
26. Rano mgła do 11. Nocleg w dębinie, całkiem ładnej, za Conco.
27 niedziela. Piękna pogoda a ja coś chory... Trafiam na Carrefour czynny w niedzielę, fajnie. Nocleg przed Santarem w dębinie.
28. Rano do Santarem do Decathlonu. Wymieniłem bez trudu materac na nowy egzemplarz, bo ten kupiony w Sewilli miał dziurę. Słonecznie lecz zimno i wietrznie. A wiatr oczywiście w mordę :) Smarkam i kaszlę i mam dosyć koło 60 km :) Horton jakby przytrzymany, łykam 600 mg węglanu dziennie. A wokół piękna wiosna - bociany gniazdują, zimoszare drzewa puszczają nowe liście, strumyki szemrzą wokół...
1 marzec. Dziś Obidos. Ze średniowiecza ostały się mury i sieć uliczek wewnątrz. Nieco atmosfery ale miasteczko zorientowane turystycznie. Stary bruk, ogródki, kafejki, malarze i net za darmo :) Pięknie wykafelkowany wewnątrz kościół. Warto było przyjechać. Nocleg przed Nazare w lasku. A porto jest fajne, tylko te 3,5€. Zmniejszyłem lit z 600 do 400 i w nocy silny Horton.
2. Ładna nadmorska trasa. Las sosnowy i mnóstwo miejsca na namiot. Nocleg przed Figueira da Foz w sośninie.
3. Wykąpałem się na kampie ale mnie wygarnęli zanim się uczesałem :) Nocleg w sosnach przed Mira, szczęśliwie z wodą. Wyprałem koszulę. I w nocy znów Horton.
4. Dziś 800 mg, zobaczymy :) W Portugalii w wielu miejscach jest darmowy net. Biblioteki, domy kultury itd. Wszędzie kafelkowane domki czasem z kafelkowymi obrazami, nawet tabliczki ulic z kafelków. Nocleg za Orar w eukaliptusach i nawet strumyk jest.
5. W Porto przeprawiłem się przez rzekę łodzią, za 2€. Przez most rowery nie mogą. Licznik znów się sam skasował :) Nocleg za Porto, pod ścieżką schodzenia samolotów. I tak lepiej niż w Pradze bo tam byłem pod ścieżką startową :)
6 niedziela. Nocleg nad graniczną rzeką Mino.
7. Nocleg przed Pontevedra, ciężko było coś znaleźć ale się znalazło i nawet z wodą.
8. Nocleg przed Santiago, w lasku.
9 Odwiedziłem słynną katedrę, poszedłem na mszę pogadać z Bogiem ale jak zwykle nic dla mnie nie miał :) Zadekowałem się w przytułku. Może tu zostanę ze 2 dni. Coś cienki jestem.
10,11,12,13 Santiago! Fajnie tu. W dzień jest przytułek dzienny, w nocy nocny i obiady prawie darmowe w coccina economica. Nakąpałem się, dałem ciuchy do prania. Są kompy z internetem i TV w świetlicy. Nałaziłem się po starym mieście. Na murach ktoś maluje sprayem stylizowanego uroczego kotka, zapamiętałem i może go narysuję w domu. Już chciałem jechać na 3 dzień ale się rozpadało.
14. Wyruszyłem! I daleko nie ujechałem. Bo za Arzua złapałem 3 dziury w tylnym. Zanim załatałem to się rozpadało . Nocleg wypadł w blaszaku na łączce.
15. Pada do 13. Ruszam i ukręcam 50 km. 100% zachmurzenia. Nocleg 10 km przed Lugo.
16. Dojeżdżam do Lugo, tam na policję i pytam o alberque. Jest nieopodal. Melduję się, obiad o 13 ale na nocleg potrzbuję kartki z policji... Ale miejskiej :) też jest niedaleko, chwilę szukają kogoś z angielskim, jest, ale kartkę dadzą o 17. OK, poczekam... No i dobrze że się zatrzymałem bo siąpi od 14. Jeszcze przed obiadem kupiłem tylną nową oponę za 8€, wymieniłem wreszcie szprychę od strony zębatki i kupiłem linkę przerzutki i naprawiłem protezę wreszcie za 40€, niech to cholera, jak drogo.
17. Obijam się po mieście. Lugo ma mury miejskie po których koronie można objechać rowerem całe stare miasto :) Po południu słonecznie. Jeszcze wieczorne kłopoty z noclegiem...
18. Odjazd! Pomknąłem jak strzała pokrzykując z radości podróży :) Tylko nie tą drogą bo zamiast na Castovarda pojechało mi się na Meira. No ale było z góry, piękną doliną pięknej rzeki Eo. A wokół pachniała atlantycka wiosna :) Zrobiłem 116 km, no ale z górki było. Nocleg na wybrzeżu w lasku przed Navia. I fajno że kupiłem linkę - dziś pękła :)
19. Przelotówa ale ładny kawałek. Nocleg 20 przed Aviles, na wzgórzu.
20 niedziela. Parę km za Gihou znalazłem opuszczony i zaniedbany domek letniskowy. Do remontu. Pięknie położony w dolinie nad strumieniem. W środku sprzęty, palenisko na którym zaraz sobie uwarzyłem czaj, taras. Nie mogłem się opędzić od myśli żeby zostać i nająć się do remontu, tak mi się podobał. A wiatr oczywiście wschodni, skurwiel :)
21. Pogoda OK, wmordewind. ładna okolica. jedna guma po drodze. Nocleg Przed Llanes na łączce za opuszczonym monastyrem. Ognisko.
22. Bezwietrznie, 85 km. Nocleg przed Torrelarega, na polnej drodze. Ciężko było znaleźć coś lepszego. Dziś przeszedłem z litu na kortyzon, zobaczymy czy okaże się lepszy.
23. Ledwo w Lugo naprawiłem przednie zęby protezy, nadłamały się lewe. A dziś stwierdzam że i prawe nadłamane. To jest strasznie wkurwiające. Po południu wiało nieźle, skończyłem wcześniej. Na dobitkę szukając miejsca na namiot wlazłem w podmokłą łąkę i ledwo z niej wylazłem z wodą chlupiacą w butach:)
24. Po południu wiało, 41 km i nocleg w starej drewutni 15 km przed Bilbao.
25. Dziś droga równa w miarę, wiatr S poprzeczny i słaby więc ukręciłem 100 km bez trudu. Nocleg przed Deba na stromym zboczu łąki nad rzeką i węzłem komunikacyjnym.
26. W Zarautz zobaczyłem w głębi ładnej uliczki wielki kościół i podjechałem obejrzeć. Potem na placyk portowy coś przekąsić. Kiedy wracałem, pod kościołem siedział gość z pieskiem i rowerem z klamotami. Podszedłem zagadać i przegadalim ze 3 godziny popijając Don Simonem swoje zdrowie i pomyśność i kurząc fajki:) Albinas z Litwy, był w Afganistanie, siedział w tiurmie 23 lata z czego parę lat w obozach na Syberii. Do kraju nie che wracać, Baskonia mu się spodobała i zostanie tu do śmierci. Ruszyłem dalej ale pod San Sebastian drogi zwariowały i ze 2 godz. błądziłem po okolicy próbując się wyplątać i klnąc w niebogłosy :) Nocleg gdzieś przed Renteria, ok. 15 km od francuskiej granicy, na górce nad szosą.
27 niedziela. Francja, granica niezauważalna. Cały dzień mżawki ale ujechałem 86 km. Albinas zachwalał wino Olite, kupiłem i dobre :) Nocleg za Hossegor, w lesie.
28. Buro i ponuro. Zacząłem w południe, mżawa mnie złapała o 15. Tylko 38 km, dobrze że się trafił Carrefour po drodze.
29. Z wiatrem 103 km. Rozbijanie namiotu jak zwykle przy pierwszych kroplach deszczu :) Po drodze urwałem zawór dętki ale MIAŁEM! zapasową, podarowaną przez jedną dobrą duszę :) Nocleg w lasku sosnowym jakieś 40 km od Bordeaux.
30. Ponuro, z wiatrem 106 km. Nocleg na górce w lesie, przed La Roche.
31. Ponuro. Ale ten kawałek Francji jest piękny. Przypomina półdziki park. Pagórkowato, liczne laski, gaje i ruczaje :) Wiele stawów i oczek wodnych. Niemal żadnych płotów. Rzadka zabudowa, niewielkie zaludnienie. Domki i obejścia wypieszczone, żadnych śmieciowisk czy ruin. Znać dobrobyt. Nocleg na górce w "parku". Po drodze złapałem warsztat w którym wymieniłem kulki w tylnym kole i przy okazji szprychę. Przy okazji też rozbiłem butelkę wina która jechała sobie w śpiworze :) Rozpacz w kratkę, śpiwór mokry i pocięty szkłem. Ależ brudny jestem, niemyty od Lugo w Hiszpanii.
1 kwiecień. W Brantone cudne domy w skale wykute pod twardszą warstwą jak pod okapem. A w Nontrow za 2€ prysznic na kampingu. Nocleg na łączce pod laskiem za Rochechouart.
2. Nocleg za St. Benoit, 108 km.
3 niedziela. Ponuro i siąpi. Start o 14, 38 km z czego 8 szukając chleba w niedzielę :)
4. Ładna pogoda. Jeden gość mnie namawia na skręt w kierunku Chambord. Nocleg za Romoartin, w lesie. 103 km.
5. Ładnie. Pałac w Chambord trochę mnie zawiódł, żadnych ogrodów, stoi na wielkiej łące. Wejście 7€, darowałem sobie. Ale dach z kominami, dzieło Leonarda jest odlotowy :) Sporo Polaków było zwiedzać. Nocleg za Orleanem w lasku.
6. Dojazd do Fontainebleu. Pałacysko wielkie, ogrody takie sobie, gdzie im do Grenady. Rowerem nie wolno jeździć :) Las Fontainebleu też rozczarowuje. Jest intensywnie eksploatowany, jednowiekowe kwatery, żadnych uroczych kącików i posiekany drogami. Z trudem znajduję marny kącik.
7,8,9 u Pierra w Meaux. Można sobie popływać w Marnie. Miasteczko ładne, duża katedra. Naodpoczywałem sobie :)
10. Jadę pod Paryż, pogoda ładna, nocleg nad stawkiem.
11,12,13,14. Paryż! Tu się nie nudzisz :) Ujeżdzam po mieście, odwiedzając wybrane jeszcze przed wycieczką lokalizacje i wpadając znienacka na inne i przesiadując w co ciekawszych miejscach. Któryś wieczór przesiedziełem aż do nocy na schodach kościoła Sacre Coeur na Montmartrze. Niepowtarzalna atmosfera :) Poznałem tam rodaka u którego zanocowałem. Nocowałem też dwa razy w lasku Bulońskim, niezłe miejsce.
15. Jadę pod Compiegne obejrzeć miejsce do podpisywania kapitulacji :) Pogoda marna. Nocleg w lasku.
16. Siedzę cały dzień w namiocie, niesposób ruszyć, przelotne opady. Żarcie się konczy :)
17 niedziela. Ruszam, ładna pogoda, Nocleg w lasku 30 km przed Reims. Po drodze trafiam na miejsce trochę za jakimś miastem gdzie przy drodze zaparkowano mnóstwo samochodów. Wchodzę na teren a tam chińska impreza :) W każdym razie dalekowschodnia. Dziwne potrawy podają, dziwne występy na scenie, dekoracje wschodnie, świątynia buddyjska... Ale z nikim nie zdołałem się dogadać co to za okazja :)
18. Niezła katedra w Reims. Witraże Chagalla. Nocleg w lasku 20 km za Reims.
19. Ardeny cmentarne, miejsca potyczek, pomniki z obu wojen, przejmująco smutne. Nocleg tuż przed granicą belgijską.
20. Trochę Luksemburga, trochę Belgii. Ardeny ładne. 106 km. Nocleg za Bierkirch, na górce na łące.
21. Nocleg za Wittich w lesie.
22. Dolina Mozeli piękna. Na stromych zboczach winnice z ciekawymi jednoszynowymi minikolejkami dla robotników. Urocze miasteczka ze starymi szachulcowymi domami, tysiące kamperów i przyczep na nadbrzeżnych kampingach. Mozela dostojna, na rzece mnóstwo barek i innych pływadeł. Nocleg w zapuszczonym domku letniskowym nad brzegiem rzeki. Sąsiad przyszedł całkiem po niemiecku upewnić się że nie narobię szkody :)
23. Przelot pod Reinerod, Ren mijam w Koblentz. Nocleg w świerkach, jest woda.
24 niedziela. Piękna uliczka w Herborn ze starymi domami a na uliczce 3 dziewiętnastowiecznych panów w brązie, stoją i gadają sobie o odnowie zabytków miasteczka :) Nocleg za Marburgiem.
25. Wielkanoc! Wszystko pozamykane. W okolicy w co 5 domu wiejskim od 10 do 50 m kw. baterii słonecznych. Namiot stawiam w minilasku 50x100 kroków przed Kassel.
26. Kassel - zakupy, internet. Po południu deszczowo, nocleg przed Gottingen.
27. Hartz ładny. Nocleg przed Braunlage. Noc Walpurgii, wszędzie wiedźmy-lalki pouwieszane na wiejskich domach :)
28. A w byłym DDR żadnych baterii słonecznych. Nocleg za Hetsedtt w starym parku dworskim.
29. Oj, za Zorbig największe pole baterii słonecznych jakie widziałem :) Nocleg za Bitterfield, w sośniaku.
30. Sławny Lutrem Wittenberg. Odwiedzam parę kościołów w tym ten słynny, od jego odezwy :) Nocleg za Juteborg w sośniaku.
1 maj, niedziela. Nocleg 20 km przed Guben, nad jeziorem.
2. Załamanie pogody, deszczyk, zimno, chmury niziutko... W Dąbiu czekałem na progu sklepu do wieczora i w końcu rad nie rad podrałowałem spać do pobliskiego lasku.
3. I jeszcze do 11 czekanie aż przestanie padać. Zwijam wszystko moookre i robię ostatnie 25 km do Zielonej Góry.