Kiedy przejeżdżałem przez południową Francję kierując się do Maroka i wracając przez nią od południowego zachodu na pólnocny wschód, spodobała mi się bardzo i postanowiłem jeszcze raz ją odwiedzić. Tym razem przejechałem od południowego wschodu na północny zachód i następnie północą na Belgię i Holandię.
5 i 6 maja. Startuję o 12 pociągiem z Zielonej Góry do Żar, skąd mam połącznie do Berlina. Tam 6 h czekania. Wsiadam do pociągu do Freiburga i klops, pociąg staje po 50 km i dalej nie jedzie. Zmiana rozkładu jazdy! :) A miałem bilet kupiony w przedsprzedaży. Wracam na gapę jakimś pociągiem do Berlina, gdzie o 6 rano w po otwarciu kas, dzięki uprzejmości pracownika kolei dostałem bilet na inną trasę. Skończyło się dobrze, tyle że nie byłem we Freiburgu o 7 a o 19 :) Wyjeżdżam za miasto i łapię nocleg w jakiejś komórce na winnicy. Raptem 10 km.
7. Jadę za Laufen. Bawaria, wymuskane wsie i miasteczka. Bazylea - taka sobie. 95 km. Nocleg na łączce przy potoku. Przyjechał właściciel popracować ale bardzo miły i pozwolił zostać.
8. Najpierw pół dnia pod górę pięknymi dolinami Jury i wreszcie zjazd do Biel. Kawałek dalej zjeżdżam z wysokiego brzegu do jakiegoś ogródka przybrzeżnego. Nikogo nie ma no to zostaję na noc. Ma się na deszcz, już pokapuje.
9. Całą noc siąpiło. Rano przy zwijaniu namiotu awaria kręgosłupa :) Ledwo co się spakowałem i wsiadłem na rower. Popadywało. Droga wzdłuż brzegu, jest wszystko i szuter i asfalt i błoto, raz nawet fiknąłem w błocie :) Kawałek trasy zamknięty, co jest? Lekceważę po polsku i jadę dalej. Okazuje się że nad jeziorem ćwiczą ostre strzelanie dwa szturmowce. Robią kółka, podchodzą parą, oddają dwie po serie do celu i tak w koło. Cel na oko był jakieś 500 od mnie :) Piękne miasteczko Estavayer, dom z 1350 r. Po drodze obiad za 14€ z widokiem na śnieżne Alpy. 68 km.
10. Piękny dzień. Pod górę, kombinuję i udało się ominąć Lozannę. Nie lubię dużych miast :) Ląduję w Morges nad Lemanem. Karta w Lidlu nie działała więc nie kupiłem wina. Ale w COOP za resztę franków chleb, ser i banany. Luudzie, pęczek rzodkiewek 2,5€! Byle do Francji. W Morges piękna panorama Alp z Mont Blanc w tle.
11. Dziś upał, 20 km pod górę, mało nie zdechłem. Na przełęczy jedna babcia zaprosiła mnie do kuchni i podała wody z sokiem, świetna była :) Po drodze piękny, stary most wiszący nad kanionem. Trafił się przy przydrożnym posiłku Bułgar, z którym pogadałem sobie po rusku. Nocleg za Sevrier, na górce nad jeziorem, pod kasztanem. Piękny widok na ośnieżony szczyt zaraz na drugim brzegu. Nareszcie zakupy, wino, oliwki, ser. 84 km.
12. 100% zachmurzenia. Popadało ale ruszyłem. 30 km pięknej doliny do Albertwiled. 2 h postoju bo pada. 30 km niczego w dłół Izery. I 30 km w górę rzeki Arc, najbrudniejszej jaką widziałem. Wkrótce się okazuje dlaczego. Otóż przy ujęciu wody dla MEW robotnicy oczyszczają zbiornik ze szlamu :) Nocleg na górce nad tunelem kolei jaka leci doliną. W dole rzeka, droga i autostrada. 93 km.
13 niedziela. Trafił mi się jarmark w St. Michel. Zjadłem potrawkę za 10€ i kupiłem tubylczy ser za 4€ I w górę... 4 h pchania i w Wallorn na górze dowiaduję się że przełęcz Galibier jest nieprzejezdna z powodu śniegu! No więc z powrotem w dolinę. Nocleg za Chambre. A na zakończenie jarmarku kupiłem taki sam ser za 2,5€ :) 105 km.
14. Jadę na przełęcz Glandon. Ale po drodze zasięgam języka we wsi w Biurze Turystycznym i okazuje się że też zasypana :) No więc w dół ponownie. Podjechałem jeszcze za St. Jean w górę paręnaście km i dosyć. Przełęcz Col de la Croise de Fer otwarta, ale to już jutro. 40 km. Po drodze ciekawa kwarcytowa biała pieczara. No i tak Alpy dały mi dwa razy prztyczka w nos. Na drugie życie mam pamiętać żeby w maju nie pchać się na alpejskie przełęcze :)
15. W górę... przy ostatniej wsi fart, gość mnie zabrał pickupem na przełęcz. masa śniegu, podobno otwarta dopiero 2 dni. Z przełęczy widoki nieziemskie, szusują ostatni narciarze, po łąkach biegają świstaki... Jak zakładałem kurtkę do zjazdu, położyłem spodnie nieprzemakalne na bagażu. Oczywiście zapomniałem, pojechałem i zgubiłem. Wróciłem z 2 km ale już nie było... Nocleg fajny, na ścieżce od zapory. 73 km.
16. Najpierw 20 km w górę na przełęcz Lautaret, 2000 m. Ale z wiatrem i płasko więc podjechałem. Dalej z góry, prawie 100 km doliną Durante. Tu potoki są szaro-zielone ale jeden widziałem mleczno-biały. Widoki są nieziemskie - śnieżne przełęcze i szczyty z mgiełką śniegu, łąki krokusów i dzikich narcyzów. Nocleg na górce przy Durante. Na kolację odkrycie: K... zgubiłem nóż! Ale przy fajce się znalazł, schowany był do kapciucha :)
17. 74 km. Łatwa droga, słonecznie. Rozmawiam z Holendrami na carbonach :) To jest kolarstwo! Wjeżdżają na górę bryką i sobie zjeżdzają... te carbony można podnieść na palcu wskazującym. Jest jakieś francuskie święto, markety pozamykane, cudem chleb kupiłem. Po drodze trafiło się górskie szybowisko, popatrzyłem sobie na szybowce startujące za wyciągarką na loty zboczowe. Ech, polatało by się jeszcze :)
18. Dziś w chowanego z deszczem. Zakupy. Przełom rzeki, przez potężne skośne płyty skalne. 45 km.
19. Dolot do Castello, zakupy, obiad na cichym placyku z fontanną, przy stoliku. Za Castello złapałem darmowe kąpanie :) Trafia się kanion rzeki. Stoją ludzie i czekają no to ja też :) Za godzinę płynie 6 tratew dmuchanych z rafterami. 5 przeszło a jedna osada fiknęła w najtrudniejszym miejscu, było śmiechu :) Potem mordercza D23 ale jakie widoki! Kanion głęboki na 700m! Wlot i wylot jak wykrojone żyletą, a w dole szmaragdowy Verdon. W przepaści szybuje para orłosępów. Nocleg w zakątku przy strumyku, na D23. 63 km.
20 niedziela. Dziś nieciekawie, wietrzysko w mordę i w chowanego z deszczem. Jakieś zakupy i o 16 obóz. 40 km.
21. Dziś jeszcze gorzej. Siąpi. Ledwie dojechałem do Aups, piękne stare miasto. W Carrefourze zakupy i stop - 4 h czekania na progu :) W końcu siąpawa zelżała i szybki wypad za miasto, stawiam namiot. 18 km.
22. O 12 przestało padać. Do Villecrose obejrzeć wodospad. Tu mały potoczek spada ze stromizny w parku Obok wejście go grot, nieczynne. Parę km za miasteczkiem znów pada, obóz o 15. 13 km :)
23. Słonecznie. Wodospad w Salernes niczego sobie. Obiad na kąkolowej łące z opalaniem. Zmieniam ciuchy na letnie, upał... Łeb mnie rozbolał, może przez to piwko co mi gość postawił :) 100 km.
24. 30 st w cieniu. W Rustrel zostawiam klamoty na parkingu i ruszam na pieszą wycieczkę po pokładach ochry. Glinka we wszystkich odcieniach żółci i czerwieni aż po fiolet. Nawet zielonawa się znalazła, o białej nie wspomnę... Pod małym wodospadzikiem urządzam sobie prysznic, zdążyłem w przerwie między jedną grupą a drugą :) Po powrocie trafia się pogwarka z braćmi Czechami. Dalej Rousilion. Miasteczko leży na wzgórzu z ochry. Stąd wszystkie domy tutaj beżowe albo różowe, bo każdy ma w piwnicy kopalnię :) Trafia się burza po prowansalsku - dużo hałasu i parę kropel, ale mnie trochę zatrzymała. 52 km.
25. Do Lioux nie dojechałem, za bardzo pod górę i za gorąco. Dalej Gordes, ładne ale turystyczne i nowobogackie. Całe w szarym wapieniu, na górce. Trafia się darmowy net. Idę też popatrzeć na Mur Zarazy ale to są tylko nędzne szczątki. Dalej Fontaine de Vauclose, niesamowita sprawa. Z niszy w urwisku wysokim na 200m wypływa duża rzeka! Najpierw spokojne jeziorko wywierzyskowe 50 m średnicy, nawet falki nie ma, potem ostre kaskady między głazami. Dalej rzeka już spokojniej, zasila koło wodne starej ale czynnej papierni z bijakami do pulpy. Niestey, nie popływałem w jeziorku, jakoś mi było głupio przy turystach :) Przelatuję Avinion gdzie już byłem i nocleg na zboczu w makii, nad Rodanem. 85 km.
26. Dziś piękny Pont du Gardes, rzymski akwedukt wysoki na 3 poziomy, przechodzi przez rzekę. Kąpiel w rzece. 93 km.
27 niedziela. Seweny w górę rzeki Sarge. Po południu zdycham, rozstrój żołądka, padam, stawiam namiot i w ostatniej chwili bo zaczyna się burza. Kilka fal deszczu i jedna gradu, takiego 5-10 mm. Miga mi przerażony kot w biegu :) 52 km.
28. Nic szczególnego oprócz Sewenów. 2 przełęcze na 1000 m i jedna mniejsza na koniec. Zakupy. 84 km.
29. Jadę przez pagórkowaty płaskowyż, w górę i w dół, męczące. Wszechobecny zapach żarnowca. Po drodze trafia się wiadukt kolejowy inż. Eifla. Wysoki, czerwony, kratownicowy i nitowany. St. Fleurs, stare miasteczko na górce, katedra. 86 km.
30. Robię kółko po masywie Puy Mary. Dużo kopuł starej lawy ale żadnych kraterów. Wodospad Sartre taki sobie. Ciekawe piece chlebowe. 74 km.
31. Przez Alanche do La Godiwele. Jadę po części szlakiem dla pieszych. Dużo kręcenia się i pchania roweru po pastwiskach pełnych bydła od jednej furtki w płocie do drugiej. Byczy szlak! :) Na szczęście byki boją się dzwonka rowerowego :) Nieuchronnie robię zmyłkę nawigacyjną i nadkładam z 10 km. Niektóre okoliczne łąki pełne narcyzów, że tylko kosiarką kosić albo się w nich tarzać. Mniejsze i słabiej pachną od hodowlanych ale i tak to unikat. Jeziorka o jakich myślałem że sa kalderami wcale nie są wulkaniczne tylko lodowcowe. To górne czyste ale to źródło wody dla wioski. Dolne takie sobie, przy nim stawiam namiot na jaiejś betonce. 64 km.
1 czerwiec. Piękny zjazd na 25 km. St. Nectaire, Murol - zamczysko i dwie piękne sekwoje, chyba z 7 m pierśnicy, 20 m żeby obejść pień! Kąpiel w jakimś jeziorku, nocleg w sosnowym lesie. 81 km.
2. Nic szczególnego. Ominąłem Puy de Diom i Clermont-Ferrand. przed wieczorną burzą nocleg na Menat. 88 km.
3. Do południa padało, przeleżałem dzień w namiocie.
4. Pochmurno i chłodno. Przeskok do Dębowego Lasu (hmmm czemu ja to zapisałem z dużej litery?) Kąpiel. 86 km.
5. Dziś podwójna dawka, 135 km, do pierwszych stawów Bren. Niestety, bagienka i trudny dostęp. Jutro kąpiel :)
6. A gówno. W nocy padało, ruszyłem o 10. Chłodno, stawy bez dostępu, nawet sznupy nie umyłem. Dużo pól, lasków, bagienek, stawów niestety brudnych i ogrodzonych i drutem kolczastym i dzikimi zaroślami. Kicha totalna. Nocleg w lesie bardzo komarowym. 80 km.
7. Nic ciekawego. Wiatr W silny, popołudnie przeleżałem za tumulusem opalając się. Pod wieczór przyjechało paru motocyklistów na terenówkach, pojeżdzić po tumulusie :) 63 km.
8. Dużo niczego. 95 km. Nocleg w zakątku nad rzeką Sevre, ciężko było coś znaleźć.
9. Ładna dolina rzki Sevre. Jezioro Lac le Grand Lieu - dużo gładkiej i płytkiej wody bez dostępu. Nocleg w pobliżu. 88 km. Francja to kraina drutu kolczastego. Zostały im zapasy po dwóch wojnach i grodzą tym wszystko co się da. I kurna bagażnik mi się połamał, muszę pospawać.
10 niedziela. O 10 przyszedł właściciel lasku i mnie pogonił :) ale że padało, postawiłem się i ruszyłem o 12. Mżawki. Jadę wzdłuż kanału St. Maritine. Fajna maszynownia z pompami. Na łączce obozuje fantastyczny Francuz z wystrzałową łódką, napęd nożny na płetwy pod kadłubem, wiosło, żagielek i pływaki boczne składane, wózek na burcie i rower składak plus duperele jak kompas, bateria słoneczna itd:) Po południu parszywa mżawka, nocleg w budce nad kanałem (dosłownie!) 45 km.
11. Dalej wzdłuż kanału. Zakupy. Podwieszany most nad Loarą, chyba ze 3 km długi. St. Nazaire, plaże ale jest 100% chnur na 100 m i mżawki, dolmen w środku miasta. Tylko 17 st. Bulwary le Boule. Czekam 3 h na przystanku busa, padało. Ciężko znaleźć miejsce na namiot, wszystko zadrutowane. 73 km.
12. W Ambon internet, maile. Dalej półwysep z Sarzou. Dolmen. Jeśli nazwy wsi są na ker to jesteś w Bretanii :) Inny dolmen w kształcie łodzi. Pierwsza kicha. 79 km.
13. Znalazłem tylko jeszcze jeden menhir. Ciężko było go dostrzec w krzakach. Na kampie pani dała darmowy przysznic, zrobiłem też pranie. Dalej do Cairn de Garvis, niestey 12€ a ostatnia dziś łódź już wróciła. Żadnej szansy żeby ktoś przewiózł na wyspę gdzie świątynia. A na dobitkę przepuściłem dziś jedną nie wiedząc o niej. Na pocieszenie na wieczór dolmen i fajny tumulus z korytarzami. 71 km
14. Bretońska pogoda :) Ruszyłem o 11. Carnac - niesamowite pola megalitów, tysiące na kilometrach. Locmariaquer, odrestaurowany grobowiec cairn, 5,5€ ale ciekawe. 42 km.
15. Najdeszczowszy dzień :) Rano kilka dolmenów, o 11 pada. 3 h na przystanku, potem parę km i do lasu. Leje. 45 km.
16. 119 km pod wiatr :) Nocleg na przylądku. Po drodze nic ciekawego, pogoda wspaniała. Na nawietrznej stronie półwyspu i na przylądku 100% słońca. Tu punkt zwrotny, od jutra jadę z wiatrem :) Obeszłem kawał przylądka. Atlantyk jak zwykle wspaniały - ta kipiel przyboju na skałach! A przecież wiaterek taki sobie. Nietety, nadciągnęła ławica altusa i nici z zachodu słońca i nocy pod gwiazdami.
17 niedziela. Do 15 szło, potem deszczyk na 1 h. Na dobitkę zostawiłem kurtkę przeciwdeszczową w parku, w miasteczku gdzie się zatrzymałem na obiad. Coś te ciuchy mnie się nie trzymają :) Za to kupiłem sobie butelkę cidru. Fajny ale piwo lepsze :)
18. Nie padało! :) Kilka bibliotek po kolei nieczynne. Ale w przedszkolu mogłem sprawdzić maile. Nikt nic nie pisze :) Złapałem kichę. 83 km.
19. Dużo niczego. Trafiło się po drodze merostwo, gdzie był net. Mój paryski kontakt nie odpowiada. Na wieczór staw, kąpiel i pranie. Zwalili się dwaj tubylcy ze sprzętem wędkarskim, podobno są karpie. Stawiam namiot nieopodal. 88 km.
20. Zapora w St. Malo - podnoszony most, śluza. Elektrowni nawet nie widać. St. Michel - zaturystycznione :) Rowerem pod opactwo nie puszczają, trzeba zostawić gdzieś rower i podjechać darmowym busem. Opactwo za 9€ więc odpuściłem i przeszedłem się tylko po miasteczku. Rosną i owocują tu figowce! 95 km pod wschodni wiatr! A miał być zachodni :) Nocleg nieopodal, z pięknym widokiem na opactwo. W nocy specjalnie wyłażę z namiotu popodziwiać oswietloną górę z opactwem.
21. Od rana bretońska pogoda. Skok do Avranche i zakupy, pada. Skok do Granvile - pada. Przespałem 3 godz w jakimś podziemnym garażu, w kącie :) W końcu się rozpogodziło nieco. Piękne wybrzeże, plaże ale mocno wiało z W. O 19 zakopałem się gdzieś w krajobrazie na nocleg. 70 km.
22. Dziś wreszcie z wiatrem :) Carentas - maile. Plaża Utah - monumenty. A na zatoce hodowle małży, wieczorem zbierają i porządkują. Po plaży jeżdżą kłusakami z wózkami :) Stawiam namiot na plaży w załomku wydmy. 86 km.
23. Też z wiatrem. Omaha i Gold komercja bo są miasteczka przy nich. Znajduję jakieś zgrubienie na wardze. Rak? Liźnięcie śmierci, od jutra nie palę :)
24 niedziela. Wycięło mi niedzielę. Od rana do 17 siąpiło, zjadłem resztki chleba. Lepiej żeby do jutra przestało...
25. Co dziś droga przyniosła? Trochę pomników i militariów na Juno i Sword. Pola lnu, fajny turlany most zwodzony, tabor Cyganów - 3 salonki, piękna starówka w Honefleur i unikalny kościół St. Katherine. Nad zatoką piękny nowoczesny most, wbrew obawom przejezdny dla rowerów. Trafiła się też kąpiel na kampie w prawdziwie gorącej wodzie za jedne 1,5€:) pogoda OK ale pod wieczór się zachmurzyło i zaczęło siąpić. 94 km (a do tej pory 3620).
26. Do południa siąpiło, cholerny atlantycki klimat. To dlatego nie wybiorę się do Anglii czy Irlandii :) O 13 start, przemysłowo-portowy przelot przez Hawr. Most Normański - cudo, piękne mosty robimy a jakie będą za 100 lat!? Jadę pod Etretat, nocleg na klifie. Taka ciekawostka - na nieużywanej ścieżce rowerowej mnóstwo potłuczonych muszli. Jakieś ptaki przynosiły, upuszczały i wyjadały małże z rozbitych.
27. Klify Etretat wspaniałe we mgle takiej że nożem kroić i na chleb nakładać :) Poszedłem plażą na południe aż do drugiej bramy skalnej korzystając z odpływu. Na bulwarze ruch, mewy jedzą z ręki ale tylko bułę z serem, samej nie chcą :) W miasteczku dziw - samochodzik elektryczny, szklana bańka na 4 kołach. Pogoda typu mokry gorąc. Nocleg za le Trait, przed Rouen. 85 km.
28. Rouen, takie sobie. Trochę starych uliczek, katedra - widziałem ładniejsze. Kaplica St. Joanny D'Arc całkiem ładna. Kąpiel w Sekwanie przed Rouen. Kichę w tylnym złapałem. W Rouen w parku tubylec chce mnie przewalić "na pierścionek" :) Znam i nie dałem się:) Popołudniowa burza - grad jak kulisty jak wiśnie i wiele nieregularnych zlepków jak węgierki, wystawiłem łapę za namiot i jak mi przywaliło gradziną to aż zakląłem.
29. Dolina Sekwany, meandry, wapienne klify. Kąpiel w stawku, nocleg na górce w lesie. 91 km.
30. Dojazd do Wersalu, zwiedzanie założenia. Nic specjalnego. Nocleg na przedmieściach Paryża w jakimś lasku.30 km.
1-5 lipiec. Paryż! Tu zawsze warto posiedzieć. Jedno z niewielu miast w którym mógłbym mieszkać. Trafiam na Paradę Miłości :) Odwiedzam gejowską dzielnicę za rafinerią, geje dziś świętują! Fruwa brokat, fruwają bańki mydlane. Odwiedzam stare fajne miejsca. Żydowską dzielnicę, Montmartr, wpadam na Pere Lachaise odwiedzić grób Edit Piaf. Nocuję dwa razy w znajomym lasku Bulońskim i dwa razy w parku przy ujściu Marny.
6. No, dosyć tego Paryża. Jadę pod Compiegne, znajome miejsce, już tu byłem. Ten słynny wagon jest w budynku, za biletem :) Ale miły las tutaj na postawienia namiotu.
7. Dużo niczego. 104 km.
8 niedziela. Siedziałem cały dzień w namiocie bo popadywało.
9. Przelotówa. Jakieś zagłębie - mijam hałdy. Cassel, ładne miasteczko na wzgórzu nad doliną. 103 km.
10. Dunkierka, przelot. Ładne wybrzeże z wydmami aż do Nieuport w Belgii. Żadnej granicy. Ale całe zabudowane, nowa niezła architektura. Spotykam jadący zabytkowy traktorek - miniaturkę Ursusa, cały odpicowany na wysoki połysk, musi mieć z 70 lat :) 84 km.
11. Doskok do Brugii. Piękne stare miasto, kanały, fosa dookoła, stare renesansowe kamieniczki, 16** rok! Ujeździłem 4 km po Brugii, dawno tyle nie poświęciłem miastu. Gdzieś po drodze spotykam stary wiatrak. Właśnie ekipa go remontuje, popodziwiałem od dołu do góry i z powrotem. Nocleg na pastwisku za Brugią. 65 km.
12. Prom był za drogi więc pojechałem do mostu... a tu mostu nie ma :) No to kierunek Antwerpia. Wiejska Holandia, wały, kanały i poldery. Na osłodę 2 dziury w przednim.
13. Dojazd do Antwerpii. Ładny rynek. Grajek z pianinem na kółkach :) Szanuję grajków i zawsze coś tam odpalę. Żydowski cmentarz. Na nocleg las, wreszcie nieogrodzone lasy! :) 67 km.
14. Dziś kicha. Ledwo ruszyłem o 12 to zaczęło siąpić. 14 km.
15 niedziela. Do Zierikzee. Ładne miasteczko. Domy tańczą, pochylone w różne strony :) Zakupy. Na kanale w środku miasta - muzeum pływadeł. Stoją tu stare łajby po 150 lat. Jole i slupy z bocznymi mieczami i gaflowym ożaglowaniem. Piękna stolarka. Pachnie smołą.121 km.
16. Dziś przepychanki z pogodą. Dojazd do Rotterdamu, zamiast spodziewanych 25 było 50 km :) O 13 mżawa, rozbiłem namiot na łączce. O 15 jest OK, jadę ostatnie 10 km do R. Trafiam na Morskie Muzeum, zwiedzam, bardzo ciekawe. Ale wyjść nie mogę, rozpadało się i wieje że łeb urywa. Holendrzy nic sobie z tego nie robią, miasto żyje, rowerzyści w pelerynach i z parasolami pomykaja równo :) Czekam do zamknięcia do 18, potem ewakuuję się pod jakis daszek, potem szukam gdzie cieplej i lokuję się na stacji metra. O północy metro zamknęli... Wypad.
17. Akurat przestało padać na godzinę więc zrobiłem rundę po nocnym Rotterdamie po centrum i przesiedziałem do rana w śpiworze w cichym kątku na krzesełku. Rano całe miasto pełne fruwających na łagodniejącym wietrze połamanych parasoli :) Jadę do Kinderdijk, mogłem być wczoraj a minąłem o parę km. A tak to 40 km dodatkowo. Wiatraki OK, ale jak chcesz do środka to płać. Potem Delft, piękne stare miasto. Specjalność Holandii - ściany, domy a nawet wieże nie trzymaja pionu :) Wieczorem lasek, pogawędka z Erykiem, poczęstunek. 89 km.
18. Z mapą podarowaną przez Eryka jadę skuteczniej niż ze swoją tradycyjną milionówką. Manden - zwykłe miasteczko na polderze na poziomie wody a wejście do zamku-fortu 12€ więc odpuściłem. Jak oni robią kanalizację na tych polderach? Żadnych śladów. Czyżby wszystko w kanał? Ale nie śmierdzi... Muszę zapytać kogoś. 78 km (a w ogóle to 5060)
19. Fajne wiatraki w Zaane Shans. Każdy służył do czegoś innego. W jedny mielono zboże, inny był tartakiem-stolarnią z maszynami napędzanymi wiatrem, w innym mielono kamień na barwnik. Reklamują to jako pierwszy ośrodek przemysłowy w Europie. Volendam - miasteczko portowe nad zatoką. W porcie stoi tradycyjny kuter zatokowy z bocznymi mieczami. Na chodzie, skiperem jest młoda kobieta (!). Ładunków nie wożą, jedynie grupy młodych dla podszkolenia. 84 km.
20. Dzis tama na Ijseelmeer o długości 30 km. Jest co jechać :) ale pogoda dopisała. 94 km.
21. Dziś się nakluczyłem po holenderskiej prowincji jak głupi ;) Trzeba jechać ścieżkami rowerowymi a te się często gubią i nadkładają drogi. Ujechałem 104 km a na mapie jakoś cienko :) Raz chciałem zapytać o drogę starszą siwą panią która wyjechała z bocznej dróżki paręnaście m przede mną. Pocisnąłem pedały a tu babcia mi w oczach odjeżdża! Pod wiatr jest, cisnę ale nie daję rady... Odjechała :) No, myślę sobie, to w końcu Holandia rowerowa, tu nawet babcie mają parę w nogach. Dopiero potem uświadomiłem sobie że musiała jechać na elektryku jakich tu wiele. Na noc trafił się lasek, rzadkość tutaj.
22. Rano kicha, naprawiam ale pękła jedna istotna podkładka. Gość przy którego domu się zatrzymałem poratował, dał ciasta i kawy i umyć się po robocie. Trafiło się też muliste bajorko ale się wykąpałem. Po południu już Niemcy. Jechałem kawałek z Polakami tam mieszkającymi, wybrali się na wycieczkę starymi rowerami. 108 km.
23. Najpierw 60 km prostej drogi wzdłuż kanału, do Oldenburga, potem dokrętka do Bremen. Pogoda piękna, pod Bremen wykąpałem się w bajorku. 139 km - rekordowy kawałek.
24. Do Hamburga. Wieeelkie miasto. Na policji w centrum pokazali na mapie gdzie jest Olewischetwet gdzie mieszka sym z rodziną. Kolejne parę km i jestem... Przyjechałem już o 18. 126 km.
25. Nicnierobienie... fajno jest. Podziwam synowy wyrób - wnusię, ma parę miesięcy :)
26. 50 km po Hamburgu. Zwiedzam to i owo, park miejski śliczny, kościoły, wieże, porty. Gorąco!
27. Wyjazd, kierunek Lubeka. Ładna ale serca nie rwie :) Potem na Schwerin i nocleg nad jeziorem koło Ratzenburga. 86 km.
28. Schwerin - e tam, widziałem ładniejsze miasta. Ale pałac na wyspie robi wrażenie. W nocy jakieś zwierzę zdemolowało mi namiot, a że przeszła niezła burza o 23 to miałem potop w środku. 91 km.
29. 90 km Brandenburgii. Na koniec trasy deszczyk...
30. Do południa pięknie, popływałem. Po południu w kratkę. Zwiedziłem KC Ravensbruck. Obok też był lager dla dziewcząt, o czym niewielu wie. Przygnębiające ale każdy powinien choć raz w życiu takie rzeczy zobaczyć. Nocleg nad jeziorkiem za Templin, 96 km.
31. Nic ciekawego, oprócz wieczornej kichy zaraz po spotkaniu z Cyganami których pytałem o drogę... Na nocleg wybrałem sobie z mapy jeziorko do którego tafli ni cholery nie szło się dostać przez chaszcze i bagienka. 110 km w tym parę na kręcenie się wokół jeziorka :)
I jeszcze kilka dni nieciekawych na dojazd do Zielonej Góry :)